Jacht: Oceanis 361
trasa: Barcelona - Majorka (Soler, Puerto Pollensa)
termin: 16.09 - 22.09.2006

 

SZEŚĆ DNI I SIEDEM NOCY ... NA BALEARACH.

 

PROLOG

baleary2006 01Autoster żegluje w stronę MajorkiRejs po Balearach chodził mi po głowie już od kilku lat, w końcu ile razy można pływać po „zatłoczonym” Adriatyku, który znamy już prawie tak jak Mazury.
Pragnąłem zakosztować czegoś nowego, a mało uczęszczany przez polskich żeglarzy akwen wokół Balearów wydawał się znakomitą szansą na wspaniałą żeglarską przygodę. Nasze „matki, żony i kochanki” pozwalają nam na krótkie wypady, wiec wybieramy tygodniowy rejs 16.09- 23.09.

Dzięki fachowej pomocy pana Adama Kajdewicza z AZYMUT CHARTER udało nam się zarezerwować naszą łajbę Oceanis 361 (2001) z firmy ALBORAN CHARTER na drugą połowę września. Rezerwacji dokonaliśmy już w grudniu, następnie korzystając z jakiejś mega promocji wykupiliśmy w SkyEurope bilety lotnicze do Barcelony i z powrotem za niecałe 240 zł !!!. Rezerwacja dokonana, bilety zakupione, mogliśmy odetchnąć i zapaść w długi zimowy sen, by znów obudzić nasze żeglarskie serca za 9 miesięcy...

 

Noc 1

Nieprzespana, pobudka o 2.15. Przemek (alias Gmer) trochę zaspał, ale spóźnił się tylko chwilę. Zapakowaliśmy moje bagaże i pojechaliśmy odebrać Piotrka (alias Sosna) i ruszyliśmy autostradą w kierunku lotniska Balice w Krakowie.

 

Dzień 1

baleary2006 12Zachód nad KataloniąAgnieszka, Radek i Tomek (alias Wiktor) przyjechali nocnym pociągiem z Warszawy. Spotkaliśmy się na lotnisku w Krakowie o 4 rano, wszyscy niewyspani i zmęczeni z bagażem różnych spraw i problemów, które niebawem mieliśmy zostawić na parę dni w spokoju. Po 2,5 godzinnym locie, wylądowaliśmy szczęśliwie na lotnisku w Barcelonie.

Tam, po raz pierwszy od ponad 2 lat naszego członkostwa w Unii Europejskiej, przekonaliśmy się o zaletach bycia „europejczykami”. Gdy tłum Amerykanów i Rosjan czekał cierpliwie na odprawę paszportową, my spokojnie zostaliśmy poproszeni do minięcia kolejki i skorzystania z wejścia „EU Citizens”. Lotnisko w Barcelonie jest świetnie skomunikowane z miastem i portem. Krótka jazda kolejką podmiejską, dwie przesiadki w metrze i jesteśmy w Villa Olimpica niedaleko naszego Puerto Olimpico. Zespół nowoczesnych apartamentów oraz port zostały specjalnie wybudowane na igrzyska olimpijskie, które odbyły się w 1992 roku.
W porcie znajdują się prawie wyłącznie prywatne jachty i motorówki i nie ma tu gwaru i krzątaniny jakie towarzyszyły nam zawsze w Sukosanie - największej marinie w Chorwacji. Przywitały nas spokój i cisza sennego poranka budzącego się portu.

Wkrótce odnaleźliśmy nasz „boat” i biuro Alboran Charter. Przywitał mnie Hiszpan, który ślęczał nad jakimiś księgami. Okazało się, że nic nie rozumie po angielsku, a my nic po hiszpańsku. Po krótkiej rozmowie, z której ani ja ani on nic nie rozumieliśmy oprócz własnych słów, nasz Hiszpan wpadł na znakomity pomysł, wyciągnął komórkę i gdzieś zadzwonił, a następnie wypowiedział słowa, które wreszcie zrozumieliśmy – „uno momento”. Uspokojeni czekaliśmy dalej na kei. Wkrótce na wiekowym i pyrkającym skuterze pojawiła się ONA. Niemłoda, w kusej sukience i na bosaka przywitała nas z szerokim uśmiechem i hiszpańskim HOLA przedstawicielka armatora. Szybkie załatwienie formalności, sprawdzenie stanu technicznego i wyposażenia, zakupy w pobliskim supermarkecie, zapakowanie bagaży i jacht gotowy do rejsu.
Musimy jeszcze zaczekać na naszego kolegę Adriana (alias Habryś) , który przyleciał prosto z Bonn. Mimo, że wiatr był bardzo korzystny ( N 3 ), postanawiamy odpocząć po podróży i spędzić wieczór w Barcelonie. Mimo chęci zwiedzenia miasta, dzień kończymy przy owocach morza popijając wspaniałą hiszpańską Sangrię...

 

Noc 2

Noc mija nam spokojnie, w głowach szumi morze i wypita Sangria. Odsypiamy podróż.

 

Dzień 2 i noc 3

baleary2006 03Rano przywitał nas zachodni brzeg MajorkiNie spiesząc się specjalnie, wypływamy w niedzielę w „samo południe”. Zaraz po minięciu główek portu, żagle na maszt i z pełnym wiatrem obieramy kurs kompasowy 170 prosto do Soller (90 Nm) jedynego portu na bardzo dzikim i niegościnnym zachodnim wybrzeżu Majorki.

Ujawniają się pierwsze usterki na jachcie. Nie działa log i wiatromierz. Na szczęście mamy pancernego i wodoszczelnego notebooka, który podłączony do ręcznego GPS-a podaje nam dokładne dane do nawigacji. Zaledwie 1 Nm od brzegu, wiatr cichnie, by za chwilkę wiać w „mordę” i musimy zacząć halsować pod słaby południowy wiatr. Przez chwilkę podpływają do nas delfiny, ale pokazują nam tylko same płetwy i szybko zanurzają się w głębiny.

Do samego wieczora płyniemy 2-3 węzły, a w oddali widzimy wciąż wybrzeże Barcelony. Według wyliczeń, z tą prędkością i kursem powinniśmy być w Soller w okolicach środy. Nastrój poprawia nam się już pod wieczór, powiewa bryza, wiatr tężeje do 3 i zmienia lekko kierunek, co pozwala nam na obranie kursu 180 wprost do Soller. Na obiad zajadamy mięso z weków, przygotowanych przez żonę Piotrka. Było pycha. Poprzeczka w kambuzie wysoko postawiona już pierwszego dnia.
Po pięknym zachodzie Słońca, zapalamy nawigacyjne, Przemek wraz z Radkiem i Agnieszką obejmują wachtę, a my udajemy się na spoczynek i w lekko kiwających kojach zasypiamy. O północy zmiana wachty, którą obejmuję ja wraz z Adrianem. Zakładamy pasy i zanurzamy się w mroki nocy.

Widok tak przepięknie gwiaździstego nieba i totalnej ciemności wokół zawsze będzie mnie przyciągał na południowe morza. Mijamy kilka większych statków, parę jachtów a o 0200 w nocy ukazuje nam swoje oblicze złoty księżyc w postaci rogalika. Czas do zmiany wachty mija nam bardzo szybko. O godzinie 0400 rano wachtę obejmuje Piotrek z Tomkiem. Piotrek, mimo swojego wieloletniego doświadczenia żeglarskiego czuję lekką tremę, gdyż to jego pierwszy morski rejs i pierwsza nocna wachta, ale szybko zaczyna „czuć” łódkę i wiedząc, że zostawiam ją w dobrych rękach przytulam się do poduszki i zasypiam.

 

Dzień 3 i noc 4

baleary2006 04Wejście do portu w SollerBudzę się przed 10. Słońce już mocno przygrzewa, słyszę lekki szum fal. Życie jest piękne. Wychodzę na pokład, a przede mną ukazuję się wspaniałe skaliste wybrzeże Majorki. W nocy nadrobiliśmy wszelkie straty i jesteśmy już zaledwie 10 mil od brzegu. Śniadanko na wodzie, autopilot włączony i kierujemy się prosto do portu.

Po 26 godzinach rejsu wpływamy do Soller. Czeka nas tu miła niespodzianka. Port został wyraźnie rozbudowany w porównaniu do tego co mieliśmy opisane w locji. Manewry na silniku na biegu wstecznym nie wychodzą nam za pierwszym razem. Efekt prawoskrętnej śruby jest wyraźnie odczuwalny. Drugie podejście jest udane. Cumujemy rufą do nadbrzeża.

Niestety okazuje się, że przy kei do której jesteśmy przycumowani nie ma prądu ani wody. Perspektywa ciepłego piwa z lodówki nas nie urządza, więc szybko znajdujemy nowe miejsce i podłączamy media. Kapitanat, prysznice i WC są kawał drogi od nas. Postanawiamy zatem zwodować naszego dinghy-ego i uruchomić silniczek Yanmar 4HP. Parę szarpnięć, a silnik ani pyrknie. Każdy próbuje własnych sił z bezdusznym silnikiem, ale on nawet nie zakaszle. Wszystkim doświadczonym żeglarzom mazurskim przypominają się walki z silnikiem Wietierok 8 na którym naciągnęli niejeden mięsień. Co jest grane, w końcu Yanmar to nie Wietierok. Czyżby Japończycy zeszli na psy ? Z jachtu obok zaczyna nam się przyglądać grupka niemieckich żeglarzy, którzy sącząc piwko zaczynają doradzać to i owo. W wyposażeniu naszego jachtu nie ma podstawowego narzędzia do Wietieroka, czyli klucza do świec. Z pomocą przychodzą nam koledzy z Niemiec. No dobra, wykręcamy zalaną świece, opalamy ja na gazie, przykręcamy, szarpiemy za rozrusznik ... i nic. Wspomnianą czynność powtarzamy kilka razy, a silnik nawet na moment nie pyrknie.

Adrian udał się do kambuza przygotować obiad, a reszta mniej lub bardziej czynnie uczestniczy w rozruchu silnika. Znajdujemy na jachcie, nową świecę, ale dalej nic, czytamy instrukcję, ale na większość trudniejszych pytań jest prosta odpowiedź – „Contact local Yanmar service”. Ja tam się cieszę, załoga ma co robić i się nie nudzi, chodź nie ukrywam, że sprawny silnik by się przydał. Wreszcie Radek, który jak twierdzi najmniej się zna na silnikach, wpada na genialny pomysł, postanawia podpalić nasączoną chusteczkę z paliwem i okazuje się, że nie da się jej podpalić. Wreszcie z trudem zapala się powoli dymiąc i smrodząc. Nie zastanawiając się długo, wylewamy cała zawartość cokolwiek tam było ze zbiornika i nalewamy czystą benzynę z mała domieszką oleju. Dwa kaszlnięcia i upragniony dźwięk pyrkającego silnika rozlega się po kei, któremu towarzyszą gromkie brawa z sąsiednich łódek. Zadowoleni siadamy do obiadu. Szok. Adrian przygotował rolady, kluski śląskie i modra kapusta. Czego Ci Niemcy nie zapakują do puszek. Obiad pierwsza klasa. Poprzeczka w kambuzie nie do przeskoczenia. Wieczorem wsiadamy do zabytkowego tramwaju i udajemy się do centrum Soller, skąd robimy sobie wieczorny spacer do portu. Na jachcie jeszcze po piwku i do koi.

 

Dzień 4

baleary2006 11Wodowanie DinghyKorzystając z dobrodziejstw dinghy-ego z silnikiem, który od czasu do czasu trochę jeszcze kaszle, robimy kursy po porcie do pryszniców. Szybkie formalności w porcie i możemy wypływać. Szokuje nas niska cena za pobyt w porcie w porównaniu do cen Chorwackich. Za 11 metrowy jacht z dostępem do wody i prądu z siedmioosobową załogą płacimy zaledwie 8 Euro.

Jako ciekawostkę podam, że prognoza pogody to był wydruk z serwisu http://www.weatheronline.co.uk.

Na morzu kompletna cisza. Postanawiamy poplażować i na silniku powoli ruszamy w kierunku zatoczki Cala Tuent. W zatoczce stoi jeden jacht i duża angielska motorówka, a na plaży dość dużo turystów, którzy przybyli tu z miejscowości turystycznych wypożyczonymi samochodami. Rzucamy kotwicę dziobową i rozpoczynamy wypoczynkową cześć naszego rejsu. Woda nadzwyczajnie ciepła 26C. Jest pływanie, nurkowanie z rurką i popijanie chłodnych drinków z Whisky i Metaxą. Po południu wraz z Piotrkiem i Tomkiem postanawiamy wziąć dinghy, zapas paliwa i popłynąć do sąsiedniej zatoki – słynnej Sa Colabra. Widoki wiszących skał, gdzieniegdzie pasących się kozic i pięknych gór towarzyszy nam przez całą podróż. Przypływamy do brzegu, na którym mimo popołudniowej pory jest jeszcze dość dużo turystów.

baleary2006 05Wpływamy do Cala TuentPo raz pierwszy od czasu pożegnania Barcelony rozpoznajemy język polski wśród rzeszy turystów. Krótka wycieczka w głąb wąwozu i pora wracać na jacht. Piotrek lubi emocje. Płyniemy dość blisko skał, o które lekko rozkołysane morze się rozbija się tworząc atmosferę grozy. Na jachcie czeka nas posiłek. Sztandarowy rejsowy przepis Przemka od wielu lat – spagetti. Wieczorem opuszczają plażę ostatni turyści, odpływają sąsiadujące jachty, robi się cicho i spokojnie. Majestat wysokich gór schodzących wprost do morza oświetlają ostatnie promienie zachodzącego nad morzem Słońca.

 

Noc 5

Tę noc postanawiamy spędzić na kotwicy. Ustawiamy się z linią wiatru i oprócz dziobowej, rzucamy kotwicę z rufy. Zrywa się nocna bryza. Mimo posiadanego GPS z funkcją „Anchor Alarm” ustalamy wachty kotwiczne. O najmniej ciekawe „godziny pracy” gramy w pokera na komórce Przemka. Oczywiście Przemek wygrywa i może iść spać. Robi się niesamowicie ciemno, brzegów zatoki prawie nie widać. Przemek swoim zwyczajem zaczyna tworzyć atmosferę grozy. Ustalam warunki, przy których wg wskazań GPS należy zarządzić alarm i udaję się na zasłużony spoczynek.

 

Dzień 5

baleary2006 08Wyławianie zagubionej kotwicyRano po 0800 budzi mnie krzątanina na pokładzie. Wachta donosi mi, że w ciągu ostatnich 15 minut przesunęliśmy się o 0,005 minuty na północ, czyli prawie dziesięć metrów. Kotwica rufowa puściła i nie trzyma. Postanawiamy więc ją wyciągnąć. Nie wiem czy Piotrek taki silny, ale idzie mu to dość sprawnie. Zamiast kotwicy wyciągamy samą szeklę !!! Podejrzenie pada na kręcące się wokoło ośmiornice i kolorowe rybki. Odczytujemy głębokość – 10 m. Przy śniadaniu jedni szacują straty, inni rozważają możliwość odnalezienia i wyciągnięcia kotwicy. Nie będę przytaczał wszystkich pomysłów inżynierów informatyków, ale był pomysł wykorzystania węża do wody ....

Na szczęście Piotrek jest po AWF i tych teorii nie słuchał. Gdy tylko słońce wyłoniło się zza gór i zaświeciło nad taflą zatoki, odnaleźliśmy zakopaną w piasku kotwicę, Piotrek wziął długą cumę zakończoną pętlą i zanurkował. Po chwili wypłynął i dał znak – wyciągać. Radek również zanurkował i znalazł jeszcze zawleczkę do szekli. Gdy kotwica była na pokładzie, założyliśmy szeklę i kombinerkami mocną ją zakręciliśmy by nasi następcy nie mieli takich kłopotów. Szybki klar i znowu w morze. Podobnie jak poprzedniego dnia do południa nic nie wiało. Ruszyliśmy na silniku na północ w kierunku półwyspu Formentor.

Mijamy po drodze inne jachty idące na samym maszcie. Na pokładzie życie toczy się sennie i powoli. Autopilot włączony, załoga opala się, czyta i nudzi... Zjadamy obiad, niestety poziom w kambuzie zaczyna opadać. Pulpety z ryżem. Po południu wiatr się ożywa. Wieje E, 3-4. Plany zdobycia Minorki odkładamy na lepsze czasu. Halsujemy wzdłuż przepięknych klifów półwyspu, by za przylądkiem z latarnią na samym szczycie skalnej półki odpaść w kierunku Bahia de Pollensa. Po drodze wyprzedza nas 15 metrowy katamaran. Trochę za szybko nas mija. Poprawiamy nieco trym żagli i już nie dajemy mu za bardzo „odjechać”. Puerto Pollensa nie jest specjalnie gościnny dla wizytujących jachtów. Keja tranzytowa jest po zewnętrznej stronie portu od strony północnej. Wolimy zatem skorzystać z jednej z licznych boi. W końcu mamy działający silnik do pontonu. Na podbój miasta i okolicznych knajpek wybieramy się za późno. Koniec sezonu i restauratorzy zamykają kramy o 2300. Zniechęceni wracamy na łódkę i korzystamy ze „słodkich chwil” i „gorących kubków”

 

Noc 6

Spokojna, na boi. Opróżniamy paprykową ukraińską wódkę. Do dziś czuję jej ostry smak.

 

Dzień 6

baleary2006 07Piotrek nie daj się wyprzedzić przez katamaranZapowiada się wspaniale. Jest bezchmurnie, wiatr wieje od rana. Do prysznicy wybieramy się tradycyjnie na dinhgy-im. Sprawdzam jeszcze pogodę. Prognoza jest po hiszpańsku, ale zdołałem odszyfrować : Wiatr 4-5 od rufy, wprost do Barcelony. Startujemy za kwadrans dwunasta. Wypływamy ostrym bajdewindem z zatoki Pollensa. Włączamy nasze ulubione radio KISS FM i po chwili zwabione dźwiękami muzyki pojawiają się delfiny.

Dziś mają ochotę na zabawę. Niektóre płyną wzdłuż jachtu zaraz przy burcie, inne bawią się w skoki nad falami. Zaraz za przylądkiem Formentor odpadamy i ustalamy kurs 345 do Barcelony. Zrzucamy grota i na samej Genui cudownie zsuwamy się z fal zostawiając brzegi Majorki z prędkością 7 węzłów. Po chwili muzyka z kokpitu zwabia kolejne delfiny. Niesamowita zabawa na falach, wyskoki nad wodę i pokazy sztuczek jak w delfinarium. Tego dnia spotkaliśmy jeszcze kilka innych stad delfinów. Od południowo-wschodniej strony zbliżał się pas chmur. Pod wieczór wiała już zdrowa 5. Fale były coraz wyższe, wszyscy byliśmy jednak po paru dniach na morzu i nikt się nie skarżył. Przed samym zachodem mieliśmy okazję zobaczyć jeszcze jedną atrakcję. Duża ławica tuńczyków kotłująca się przy powierzchni wody i skacząca ponad fale.

 

Noc 7

baleary2006 09Wracamy do BarcelonyZaraz po zachodzie chmury zakryły nieco niebo, a wiatr się troszkę uspokoił, jednak prędkość z jaką zbliżaliśmy się do Barcelony nie schodziła poniżej 5 węzłów. Wg wyliczeń naszego pokładowego komputera powinniśmy być na miejscu przed świtem. O 0200 w nocy objąłem komendę i po 0500 rano wpłynęliśmy do portu. Przyznam, że nie było łatwe znaleźć wejście do portu przy tak dużej iluminacji brzegu. Cumujemy dziobem, bo nie czujemy się na siłach manewrować w wąskim porcie. Rano po pobudce przestawiamy łódkę rufą do nadbrzeża, klarujemy pokład i bez uszczerbku na mieniu oddajemy go Hiszpance, która tym razem przyjechała samochodem, bo zaczął padać deszcz. Takiego zdania łódki nie przeżyłem nawet 15 lat temu na mazurach oddając stare, przechodzone i cieknące El-bimbo. Pani sprawdziła tylko ilość korb, poziom paliwa w baku i podziękowała ....

 

Epilog

Rejs był udany w 100%. Trafiliśmy idealną pogodę, chodź tydzień wcześniej były ulewne deszcze, a Barcelonę żegnaliśmy również w deszczu. Woda jak na tę porę roku była wyjątkowo ciepła. Firma ALBORAN CHARTER jest godna polecenia, ale z uwagi na dość luźne podejście do przekazania i odbioru jachtu trzeba się liczyć z drobnymi usterkami. Oprócz uszkodzonego logu zbierała nam się woda w zęzie i komorze silnika, więc dość często używaliśmy elektrycznej pompy. Nowe przepisy nakazują stosowanie na jachcie WC chemicznego. Po 7 dniach używania, każde spuszczenie wody powodowało niesamowity smród w kokpicie. Najlepiej było korzystać z tego ustrojstwa z wiatrem. Sam akwen jest przyjemny, zachodni brzeg Majorki jest dziki i niedostępny, więc nie odczuwa się aż tak gwaru turystów którzy zalegają pozostałe wybrzeże tej pięknej wyspy. Dzięki tanim liniom lotniczym i niewielkich opłatach portowych rejs ten nam wyszedł taniej niż wypady do Chorwacji. Gorąco polecamy !!!

Marcin Lizer