Jacht: Sun Odyssey 44i
trasa: Martynika (Le Marin) - Martynika
termin: 18.01 - 01.02.2014

Trasa: Martynika (Le Marin) - St Vincent - Bequia, Tobago Cays - Union - Trynidad (Port of Spain) - Rhode Island - Mayreau- Saint Vincent (Zat. Wallilabou), Martynika.

grenadyny trynidad mapa

 

relacje 2014 karaiby 01Fot. Natalia. Widok na zabudowania Club Med na MartyniceTen rok, wraz ze stałą ekipą żeglarską z kapitanem Wojtkiem, postanowiliśmy rozpocząć rejsem po Karaibach. Zaczęliśmy działać. W marcu mieliśmy już wyczarterowany jacht Sun Odyssey 44I. Nie po raz pierwszy zdecydowaliśmy się wyczarterować łódkę za pośrednictwem Azymut Czarter, czyli Adama Kajdewicza. Wielokrotnie, w różnych miejscach świata Wojtek korzystał z tego pośrednictwa i nigdy się nie zawiódł. Firma jest godna polecenia. O stan jachtu nie musieliśmy się już martwić.

Zebraliśmy załogę. Mieszkamy w różnych częściach Polski( i nie tylko), ale znamy się nie od dziś i wielokrotnie razem pływaliśmy. Aga, Aneta, Wojtek i Piotrek mieszkają w Olsztynie, Ewa pod Warszawą, Natalia i Sebastian w Krakowie, Michał i Rafał w Londynie, a ja, czyli Asia w Gliwicach.

W połowie stycznia, wraz z trzema osobami z załogi, czyli z Agą, Anetą i Sebą, wyruszyłam samolotem z Warszawy przez Paryż na Martynikę. Na lotnisku czekała na nas zamówiona przez Wojtka taksówka, która zawiozła nas do oddalonego o 32 km portu Le Marin. Port ten jest główną bazą startową większości karaibskich rejsów, bardzo dobrze przygotowaną na potrzeby żeglarzy. Na miejscu w marinie spotkaliśmy resztę załogi tj. kapitana Wojtka, Ewę, Natalię, Piotrka, Rafała i Michała. Koleżanki i koledzy postanowili pojechać na dłużej niż trwa rejs na Martynikę – w sumie spędzili na wyspie kilka dni przed i po rejsie. Pierwszy wspólny wieczór, czyli sobotę 18 stycznia, spędziliśmy w porcie na rozmowach przy szklaneczce lokalnego rumu.

relacje 2014 karaiby 02Fot. Natalia - regatyW niedzielę po ostatnich zakupach wreszcie wypływamy ;-). Tuż przed wypłynięciem odbyła się tradycyjna już pogadanka i podział na wachty, który wygląda następująco: I wachta – Asia, Aga i Seba, II wachta – Michał, Aneta i Rafał oraz III wachta – Piotrek, Natalia i Ewa.

Na wodzie pierwsze zaskoczenie – odbywają się regaty na dość dziwnych łódkach, na których załoga balastuje wisząc na kijkach przyczepionych do burty, jak to przedstawia kolejne zdjęcie.

Obserwując regaty, delektując się słońcem i wiatrem, płyniemy dalej…

Zdecydowaliśmy się na nocną żeglugę.

 

relacje 2014 karaiby 03Fot. Asia - BequiaW okolicach 4.00 rano byliśmy przy wyspie St. Vincent, koło miasta Kingston. Jednak opustoszałe kotwicowisko i ludzie kręcący się na brzegu nie budziło zaufania, toteż zdecydowaliśmy się płynąć kawałek dalej i stanąć na kotwicowisku w zatoce Admirality Bay w miasteczku Port Elizabeth na wyspie Bequia.

Koledzy skoczyli pontonem na brzeg dokonać odprawy wejścia na archipelag Grenadyn. Po późnym śniadanku, kolejno cała załoga wykonała desant pontonem, u nas pieszczotliwie zwanym dingusiem. Osobiście miasteczko bardzo mi się spodobało – deptak nad wodą, kilka lokalnych knajpek, coś na kształt lokalnego targu, gdzie zrobiliśmy zakupy….

Wieczorem postanowiliśmy na plaży zrobić grilla przy tradycyjnej już szklaneczce rumu. Udało się nawet wyciągnąć z baru część załogi – głównym atutem tego miejsca nie były drinki, lecz Wi-Fi, bez którego część załogi żyć jakoś nie potrafi ;-) Po kilku godzinach snu, w nocy wypłynęliśmy dalej…

 

Fot. Sebastian - zatoka Admirality Bay
Fot. Natalia - zachód słońca na plaży

Kolejnym miejscem, które odwiedziliśmy podczas rejsu było Tobago Cays. Ten park narodowy stanowi sieć małych niezamieszkałych wysepek, które od strony oceanu Atlantyckiego są osłonięte przez rafę koralową Horseshoe. Na teren parku przypłynęliśmy około południa we wtorek, 21 stycznia. Miejsce urzekło całą załogę. Niesamowity kolor wody, plaże, błękitne niebo – dla nas to są właśnie Karaiby oglądane na widokówkach.

 

Fot. Seba – Tobago Cays
Fot. Seba – Tobago Cays
 

relacje 2014 karaiby 08Fot. Natalia – wodni sprzedawcyPraktycznie od razu po wpłynięciu pomiędzy wyspy i znalezieniu odpowiedniego miejsca na kotwicowisku podpłynęli do nas „lokalsi” oferując swoje produkty. Pływają oni na małych bardzo kolorowych łódkach. Kupić można wszystko – koszulki, pamiątki, świeży chleb czy świeże ryby. Te ostatnie oczywiście kupiliśmy ;-)

Po zakotwiczeniu łódki wybraliśmy się grupami na snorkowanie koło raf koralowych. Mnie osobiście nurkowanie nie „kręci”, ale popływać lubię i coś tam można zawsze pooglądać pod wodą. Zdecydowanie jednak nie jestem wielkim fanem tego sportu, w przeciwieństwie do części załogi, która była zachwycona podwodnym życiem przy rafach.

Wieczorem, po nurkowaniu, część załogi wyruszyła lokalną łódką na plażę na BBQ. Pozostała część postanowiła zostać na jachcie, kontemplując zachód słońca.

Następnego dnia, po porannym pływaniu za burtą, popłynęliśmy dalej. Zdecydowaliśmy zatrzymać się na kilka godzin na pobliskiej wyspie Union Island by zrobić małe zakupy, a przede wszystkim odprawę wyjściową z Grenadyn. Zacumowaliśmy w Anchorage Yacht Club w głównym miasteczku wyspy Clifton. Anchorage Yacht Club jest lokalem, mającym własny pomost, przy którym udało nam się zakupić wodę do jachtu. Nie wspominając już o dostępie w barze do Wi-Fi, zbawieniem dla części grupy… Koledzy poszli nas odprawić. Okazało się, że odprawę paszportową można zrobić na malowniczo położonym lotnisku, znajdującym się około 10 minut piechotą od miejsca postoju. Kilka godzin później, siedząc na jachcie zobaczyliśmy samolot podchodzący do lądowania. No cóż, wyglądało to jakby miał zatrzymać się na dachach pobliskich domów. Dość niesamowity widok.

Po zrobieniu zakupów, część załogi udała się na spacer po Clifton. Miasteczko jest niewielkie, ale urokliwe. Na głównym placu ustawione są kolorowe stoiska z warzywami, owocami oraz pamiątkami.

 

Fot. Natalia – wejście na pomost Anchorage Yacht Club
Fot. Natalia - Clifton
Fot. Natalia - Clifton droga na łódkę
 

relacje 2014 karaiby 12Fot. Ewa – platforma koło TrynidaduPo obiedzie i wypiciu drinka w barze, postanowiliśmy płynąć dalej. Wyruszyliśmy około 16.00. Przed nami długi, ponad stumilowy etap – jednym skokiem planujemy dopłynąć do Trynidadu, opuszczając gościnne Grenadyny.
Jak postanowiliśmy, tak zrobiliśmy. Wiatr mamy korzystny, półwiatr o sile w okolicach 4-5. Noc minęła dość spokojnie. Następnego dnia, czyli w czwartek 23 stycznia w godzinach popołudniowych dopłynęliśmy do wyspy Trynidad. Już przy wyspie mijaliśmy po drodze rozmaite żelazne konstrukcje – platformy wiertnicze oraz duże jednostki pływające.

Zatrzymaliśmy się przy wybrzeżu do odprawy celnej. Niestety, procedura trwała dość długo, a do tego obsługa była niezbyt sympatyczna. Po raz pierwszy spotkaliśmy się z tym, że każda osoba z załogi musiała iść do budki oprawy celnej pokazać się panu…. Po paru godzinach się udało – otrzymaliśmy stemple w paszportach uprawniające nas do pobytu na Trynidadzie.

 

relacje 2014 karaiby 13Fot. Aneta – Port of Spain – kupujemy rekinaPrzybiliśmy do małego portu oddalonego około 15 km od stolicy wyspy, czyli Port of Spain. Noc spędziliśmy, po raz pierwszy w czasie tego rejsu, przy pomoście w porcie ;-)

Fani Internetu od razu wyczaili lokal z dostępem do sieci, więc łatwo można było w razie potrzeby ich znaleźć. Po wieczornej kąpieli pod prysznicem, która nie ukrywam, wzbudziła powszechny zachwyt załogi, jak również po drinku poszliśmy spać.

Następnego dnia, dzieląc się na dwie grupy, postanowiliśmy podjechać do Port of Spain. Pierwsza wyruszyła grupa ośmioosobowa, mająca za zadanie zrobić również zakupy spożywcze. Na jachcie zostawiliśmy Piotrka i Sebastiana, którzy po naszym powrocie skoczyli na spacer po mieście.

Na miejsce dotarliśmy busikiem. Chodziliśmy po miejscowym targu. Kilka mieszkańców ostrzegało nas, byśmy nie zapuszczali się sami w boczne uliczki poza centrum, gdyż jest tam bardzo niebezpiecznie. Posłuchaliśmy rad życzliwych mieszkańców. Kupiliśmy dużo ciekawych owoców, świeżego rekina i innych przysmaków w bardzo przystępnych cenach. Obładowani siatkami, wróciliśmy na łódkę, by Piotrek i Seba mogli zwiedzić miasto.

 

Fot. Aneta – targ w Port of Spain
Fot. Aneta – pierwszy oficer za sterem czyli autorka

W czasie, gdy chłopaki byli w mieście, część załogi na Wi-Fi, był czas na spacer do sklepu w porcie by zaopatrzyć się w rozmaity alkohol jak również souveniry spożywcze, takie jak lokalne przyprawy. Wieczorem postanowiliśmy wypłynąć. W momencie odprawy wejściowej, panowie celnicy powiedzieli nam, że odprawa jest czynna całą dobę i nie ma problemu by wyruszyć o dowolnej porze. No niestety, zostaliśmy wprowadzeni w błąd…. Około godziny 18.00 podpłynęliśmy do wybrzeża odprawy, gdzie okazało się, że wszystko jest pozamykane i odprawić się możemy dopiero o 8.00 rano… Cóż było zrobić, lekko źli wróciliśmy na „swoje” miejsce postojowe i poszliśmy razem na pizzę ;-)

Następnego dnia wypłynęliśmy… Po odprawie i śniadanku, gdy już byliśmy spory kawałek od lądu Wojtek przepytał grupę robiącą wcześniej zakupy o ilość wody mineralnej… Eh coś nie chce nas Trynidad wypuścić… po stwierdzeniu, że mamy za mało wody, zawróciliśmy na wyspę po zakupy ;-) W końcu jednak udało się opuścić wody Trynidadu… Przepłynęliśmy dość blisko Wenezueli, gdzie odbyła się porządna sesja zdjęciowa ;-)

W drodze powrotnej na Grenadyny wiało już dość porządnie – nawet do 7 stopni w skali Beauforta! Noc była dość ciekawa, ale co to dla nas, daliśmy radę i nikt nie stracił dobrego humoru. W niedzielę 26 stycznia w godzinach porannych zobaczyliśmy Grenadę, w okolicach której zatrzymaliśmy się na porządne śniadanie. Niestety nocny wiatr spowodował, że naderwał się nam szew od osłony na foku, uszkodzenie niewielkie, ale obawialiśmy się, że może się dalej porwać. Jednak w zatoce wiatr był zbyt silny i nie zdecydowaliśmy się ściągnąć żagla. Po śniadanku ruszyliśmy dalej, aż koło 16.00 stanęliśmy na kotwicy koło bezludnej wysepki Rhode Island. Tam odbyła się wieczorna impreza rejsu, łącznie ze śpiewaniem szant i tańcami w kokpicie ;-).

Fot. Natalia – Rhode Island
Fot. Natalia – Rhode Island

Następnego dnia, czyli w poniedziałek 27 stycznia, po śniadaniu złożonym ze znanych w załodze omletów autorstwa trzeciej wachty, ruszyliśmy dalej… Kolejnym naszym celem była wyspa Mayreau, do której dopłynęliśmy około 18.00. Zrzuciliśmy kotwicę, zjedliśmy świeżą rybkę z grilla. Część załogi popłynęła dingusiem na brzeg w poszukiwaniu baru a przede wszystkim Wi-Fi. Ja z Agą i Piotrkiem zostaliśmy wraz z butelką rumu ;-) Na zwiedzanie wyspy ruszyłam dopiero następnego dnia…

Po małym zamieszaniu na łódce, w kilka osób popłynęliśmy na brzeg. Osobiście jestem oczarowana tą wysepką. Piaszczysta plaża, kilka lokalnych knajpek, sklep…. A przede wszystkim niesamowite widoki z góry, koło kościoła. na wysepki Tobago Cays. Wracając na łódkę zrobiliśmy małą przerwę koło sklepu – na zimne piwko i zakupy. Z Wojtkiem kupiliśmy.. cukier ;-) no ale pół kilo cukru trzcinowego kosztował niecałe 3 zł polskie w przeliczeniu, więc nie mogliśmy się oprzeć .-)

 

Fot. Ewa – Mayreau plaża
Fot. Seba – widok na Tobago Cays
Fot. Asia – lokalny bar ;-)

relacje 2014 karaiby 21Fot. Natalia – filmowe dekoracjeWieczorem postanowiliśmy wybrać się cała załogą na plażę na BBQ organizowane przez ludność lokalną. O umówionej godzinie przypłynęła po nas kolorową łódką obsługa, która zabrała nas na plażę, gdzie stały przygotowane stoły i grill. Jedliśmy rybki i homara. Było smaczne, ale jak dla mnie bez polotu…

Za to ciekawie zrobiło się po jedzeniu. Przy zamawianiu imprezy kilkakrotnie się pytaliśmy o możliwość płacenia kartą. Ale już wieczorem okazało się, że możemy zapłacić tylko gotówką, której nikt już nie miał w takiej ilości. No i się zaczęło… kilka osób, z Wojtkiem wróciło naszym dingusiem na łódkę, a reszta poszła kombinować kasę. Ostatecznie dogadali się w knajpie przy piwku, zapłacili tam kartą, a uprzejmy właściciel dał gotówkę organizatorom BBQ… Wszystko się zakończyło szczęśliwie, ale emocji trochę było ;-)

W dalszą drogę postanowiliśmy wypłynąć nad ranem. Wachta grzecznie wstała i ruszyliśmy…

W środę koło południa zakotwiczyliśmy w zatoczce Wallilabou na wyspie Saint Vincent. Tam Wojtek postanowił zrzucić żagiel i pojechać do kogoś, kto nam go zszyje. Udało się! Tym razem załoga nie szyła żagla, uff….. W tym czasie część załogi chodziła po brzegu, siedziała w barze, piła zdradliwe drinki, trwała odprawa…. Ogólnie „czas wolny”. Zatoka Wallilabou słynie z tego, że tutaj kręcono film „Piraci z Karaibów” . Wpływając do zatoki można zobaczyć skałę z szubienicą. W samej zatoce są reszki pomostu, do którego przybił Jack Sparrow w pierwszych scenach pierwszej części filmu. Niestety, nikt tu o to nie dba, rekwizyty i dekoracje niszczeją, za parę lat naprawdę nie będzie co tu oglądać, a szkoda…

Fot. Asia – skała z filmu
Fot. Aneta- trumny z filmu
 

relacje 2014 karaiby 24Fot. Asia – u AntkaPodczas spacerów na plaży natknęliśmy się na bardzo ciekawe miejsce, czyli polski bar u Antka ;-) Antek jest wielkim miłośnikiem Polski, na barze leży księga pamiątkowa oraz artykuły z polskiego wydania National Geographic. Przy wejściu do baru powitała nas muzyka Dżemu. Po sesji zdjęciowej opuściliśmy gościnne, choć dość zaniedbane, progi.

Wieczór spędziliśmy na łódce przy rumiku ;-) Po paru kolejkach część załogi poszła spać, a reszta popłynęła na brzeg zakończyć wieczór w knajpce przy piwku.
Podczas odprawy okazało się, że stemple do paszportu można otrzymać tylko w Kongstown, mieście oddalonym od zatoki o około 40 km. Toteż w czwartek 30 stycznia rano Wojtek, Piotrek, Michał i Rafał udali się do miasta po niezbędne stemple, przy okazji robiąc zakupy na targu. Część załogi udała się na spacer do pobliskiego wodospadu.

Po południu popłynęliśmy dingusiem na nurkowanie koło skały z „Piratów z Karaibów”. Fajne miejsce, nawet mi się podobało J. Wieczór skończył się dość wcześnie, na piwku w barze, gdyż w piątek około 1.00 w nocy wypłynęliśmy…

 

relacje 2014 karaiby 25Fot. Aneta – pożegnalne zdjęcie załogiW piątek 31 stycznia koło 18.00 wpłynęliśmy do portu Le Marin. Tak, to już koniec rejsu… W sobotę, po dość długim procesie oddawania łódki, nastąpiło rozstanie. Sześć osób pojechało do Forte de France, a ja z Agą, Anetą i Sebastianem po ostatnich zakupach, udaliśmy się taksówką na lotnisko…

Podsumowując rejs…. Pogoda nam dopisała – słońce świeciło przez całe dwa tygodnie, a ja, wielki zmarzluch, ani razu nie włożyłam skarpetek i długich spodni, nawet na nocne wachty. Wiatr również nas nie zawiódł, wiało nie mniej niż 4 stopnie w skali Beauforta, więc praktycznie nie używaliśmy silnika! Dość często przez pokład przechodziła fala mocząc załogę i powodując wybuchy radości. Wakacje minęły więc pod hasłem, dwa tygodnie z mokrą dupą J Ubierając się na lotnisku czułam się dziwnie…

Poza tym, już po kilku dniach od wyjazdu z Polski pomyliły mi się daty, a później dni tygodnia. Doszło nawet do tego, że na Mayreau trwała gorąca dyskusja, która jest godzina! To było prawdziwe oderwanie się od codzienności… jednym słowem, było ślicznie.
Eh, marzy mi się by pewnego dnia powrócić tam znów…..

Asia Kidawa