Barka: Riviera 1130 Tascoon
trasa: Redon, La Gacilly, Montertelot, Josselin (Bretania)
termin: 08.06. - 15.06.2013

 bretania mapa

 

Sobota 08.06.

relacje 2013 bretania 01Po trwającej dwie doby podróży z Lublina przyjeżdżamy do Redon około godz.14.00 po drodze biorąc Marcina z hotelu pod Paryżem.

Córka Kasia wraz z wnuczką Olą, mężem Marcinem (mamy, więc dwóch Marcinów w załodze) oraz psem o imieniu Tekla rasy labrador przyjeżdża po południu. W międzyczasie przejmujemy barkę, na szczęście obsługa bardzo dobrze zna j.angielski, (co we Francji jak się przekonaliśmy jest rzeczą wielce rzadką), więc nie mamy z tym większych problemów.

Po zaokrętowaniu się na barkę zostało nam mało czasu do zamknięcia śluzy w Redon (o 18.30) więc decydujemy się na pozostanie w marinie i wybieramy się na wycieczkę do miasta. Okazuje się, że Redon to bardzo przyjemne miasto, w którym jest wiele pubów, sklepów, na nieszczęście dla naszych Pań o tej porze już zamkniętych. Korzystamy z okazji i próbujemy miejscowych napitków w postaci wina, a przebojem jest białe piwo dla nas rzecz zupełnie nowa.

 

Niedziela 09.06.

relacje 2013 bretania 02Po śniadaniu przeprowadzam we własnym zakresie krótkie szkolenie dla załogi w obsłudze barki i przepływamy przez port w Redon do śluzy. W czasie śluzowania Ola i pies wzbudzają sensację gapiów, tak naprawdę nie wiemy, dlaczego. Wpływamy na kanał Nantes – Brest i kierujemy się w stronę La Gacilly.

Przekazujemy sobie prowadzenie barki dla niektórych jest to nowość, trochę inaczej jak jachtem żaglowym, do którego byli przyzwyczajeni przez wiele lat pływania pod żaglami. Dla mojej wnuczki Oli w wieku 7 lat jest to duże przeżycie, ale pod czujnym okiem Dziadka i Babci daje sobie doskonale radę.

Po drodze zatrzymujemy się w Saint-Vincent-sur-Oust, bardzo ładna przystań z możliwością podłączenia prądu elektrycznego, wody ale przede wszystkim z zaciszną knajpką, w której podają bardzo dobre naleśniki po francusku którymi zajada się Iwona i Ola. Podziwiamy widoki, skały po drugiej stronie kanału przypominają nam trochę krajobrazem Plitvickie Jeziora w Chorwacji. Ola z ojcem Marcinem szaleją w międzyczasie na rowerach, które pożyczyliśmy w bazie w Redon.

relacje 2013 bretania 03Po nasyceniu się pokarmem dla ducha i ciała ruszamy w dalszą drogę do La Gacilly. Nie dopływając do Glenac skręcamy w prawo w dość krętą i sprawiającą wrażenie dzikiej rzekę L’Aff. Jak ładnie to opisuje w komentarzu do filmu w kamerze Marcin krajobrazy przypominają nam widoki nad Biebrzą, a rzeka nadaje się do zorganizowania wspaniałego spływu kajakowego.
Wczesnym popołudnie przypływamy do La Gacilly, gdzie jak się okazuje czeka na nas wspaniała niespodzianka. W mieście trwają obchody święta kwiatów. Całe miasteczko wystrojone w kwiatach nawet sprzęt pływający. Oczywiście mieszamy się z tłumem gapiów, obserwując koncert muzyki irlandzkiej.

Ola zmusza mamę do wydatku na karuzelę oraz makijaż na twarz, co skrzętnie filmujemy kamerą. Zauroczeni przemarszem główną ulicą miasta różnych grup przebranych w stroje ludowe, także umieszczam je w kadrze. Udaję się z Marcinem do Muzeum fotografii, gdzie przed wejściem sporą sensację wzbudza Trabant umieszczony jako eksponat obok wielkich zdjęć z obalenia muru berlińskiego Dla nas to nie jest żadna sensacja, tym bardziej, że w Lublinie można spotkać jeżdżące Trabanty, co na własne oczy stwierdziłem kilka dni po przyjeździe do domu. Miasteczko bardzo przytulne z zacisznymi uliczkami, w których mieszczą się różne knajpki, w jednej z nich spożywamy bardzo dobre słodkie wypieki, robione przez Anglików. Całe to miasto i atmosfera w nim przypomina nam to trochę Nałęczów.

 

Poniedziałek 10.06.

relacje 2013 bretania 07Dość wczesnym rankiem po zrobieniu zakupów wypływamy z La Gacilly kierujemy się w stronę Malestroit. Płyniemy znanym już kanałem Nantes - Brest, na którym usytuowane jest 6 bardzo dużo śluz różnej wielkości. Marcin, tata Oli przesiada się na rower i towarzyszy nam jadąc ścieżką rowerową wzdłuż kanału. Zabieramy go z powrotem na barkę na przystani w miejscowości Peillac.

Mijamy po drodze barki przerobione na pływające domy, niektóre z nich wzbudzają nasze zainteresowanie i ożywioną dyskusję na temat takiego sposobu życia.
Wczesnym popołudniem dopływamy do Malestroit. Udajemy się na zwiedzanie tego miasteczka. W pobliżu przystani stoi na postumencie jacht żaglowy, na którym jeden z mieszkańców tego miasteczka w latach 1967-68 okrążył samotnie kulę ziemską.

Patrząc na ten jacht przychodzi mi na myśl refleksja, że większe jachty i lepiej wyposażone pływają po Mazurach. Zwiedzając miasto natrafiamy na pomnik mieszkańców Malestroit poległych w czasie I i II wojny światowej, wśród nazwisk wyrytych na obelisku natrafiamy na brzmiące z polska nazwiska.

 

Wtorek 11.06.

Z Malestroit wypływamy dość wcześnie rano tj. około godz. 9-tej tak jak otwierają śluzę w tym mieście. Po drodze zatrzymujemy się w Le Roc Saint Andre, na przystani przed zabytkowym mostem. Tradycyjnie wychodzimy połazić po mieście, ale czynimy to w porze sjesty, sklepy pozamykane, ale za to w knajpach pełno ludzi. Podziwiamy piękny neogotycki kościół z XV wieku z charakterystyczną piękną wieżą. W opisie tej miejscowości czytamy, iż w pobliżu znajduje się zamek, w którym jest browar produkujący lokalne piwo. Marcin tata Oli na ochotnika wsiada na rower i jedzie, aby zlokalizować to miejsce. Po kilkudziesięciu minutach wraca nieco rozczarowany. Owszem zamek jest, browar również, ale zamknięty, dla publiczności otwarty jest od godz.15.30.

Rozczarowani nieco wypływamy w kierunku Josselin. Po kilkunastu śluzowaniach dopływamy do tego miasta dobrze po południu. Od razu rzuca nam się w oczy piękny zamek. Cumujemy na ścisk obok chyba mieszkalnej barki, wymuszając nieco dostęp do prądu . Niezwłocznie wychodzimy do miasta, które położone jest na wielu wzgórzach. Przekonuję się na własne skórze, że wolę być żeglarzem, a nie alpinistą. W trakcie zwiedzania i filmowania tego pięknego miasta natrafiamy w myśl przysłowia, że „nie ma nic złego, co by na dobre nie wyszło” na pub, który jest przedstawicielem browaru z Le Roc Saint Andre. Delektujemy się więc wyrobami tego browaru nie opuszczając żadnego rodzaju piwa, a jest ich kilka. Po tych trudach zmuszamy się tylko do zjedzenia kolacji w stylu amerykańsko- francuskim, po prostu hamburgery z serami francuskimi. Właściciel restauracji zadowolony z gości żegna nas gratisem w postaci kieliszka wódki o nazwie „Adam” pochodzącą z Alzacji. Pod względem mocy przypomina mi naszą Śliwowicę Łącką, już więcej nic nie będę dodawał. W znakomitych humorach wracamy na łódkę, ale pojedynczo, ja z Iwoną natrafiamy jeszcze na Polaków pracujących w tej miejscowości.

 

Środa 12.06

Ranek poświęcamy na zwiedzanie Josselin. Kasią z mężem Marcinem i Olką wybrała się z samego rana na wieżę kościoła pod wezwaniem św. Marcina (nomen omen). Sfilmowała piękną panoramę Josselin i okolic tego miasta. Pokonała z Olą ponad 200 schodów. W międzyczasie ja natomiast wybrałem się z Iwoną na zwiedzanie Josselin. Chodzę po jakimś sklepie ze starociami, najbardziej podobał mi się dziadek do orzechów chyba z XIX wieku.

Zwiedzanie zamku kosztuje 8 euro dla osoby doroslej i 5 dla dziecka,więc rezygnujemy z tej przyjemności tym łatwiej, że na otwarcie zamku musielibyśmy czekać dłuższy czas, bo na zamku przebywa właściciel. Świadczy o tym wywieszona flaga.

relacje 2013 bretania 06Po dłuższym czasie zbieramy się razem i wypływamy po przerwie na sjestę w śluzowaniu. Kierujemy się już z powrotem. Płyniemy w towarzystwie drugiej barki. W którejś z kolei śluzie wchodzimy do niej jako drudzy. Ustawiamy się w niej tak, jak życzy sobie miła skądinąd Pani, i spotyka nas niemiła niespodzianka. Osiadamy w śluzie na mieliźnie, co dla tej Pani jest również niespodzianką. Szybko zmuszamy łódkę przed nami do opuszczenia śluzy i powtarzamy śluzowanie raz jeszcze. Rada dla następców, kontrolować polecenia obsługi śluzy zwłaszcza te, które dotyczą miejsca posadowienia łódki w śluzie. Czasami im się nie chce chyba pracować i na siłę upychają w niej kilka łódek, na kamiennych murkach są wyraźnie narysowane linie, których przekroczyć nie można. Ich przekroczenie może spowodować niemiłe konsekwencje, które nas niestety spotkały. Po południu zatrzymujemy się w Montertelot. Jest tam kościół trochę zaniedbany, bar Tabac, w którym można dostać wszystkie niezbędne rzeczy do jedzenia i nie tylko. Marcin, zamiłowany jak się okazuje cyklista, jedzie rowerem do najbliższego sklepu, którym okazuje się Carrefour w Malestroit. Zrobił biedaczysk około 20 km, aby przywieźć dwie bagietki oraz dwie butelki wina. Wybieramy się z Iwoną wieczorem na romantyczny spacer. Piękna jest ta Francja.

 

Czwartek 13.06.

relacje 2013 bretania 11Dość rano wypływamy z Montertelot. Kierujemy się kanałem w stronę Glenac. Miejscowość jest położona bardzo ładnie między dwiema rzekami L’Oust i L’Aff. Przy przystani znajduje się hala sportowa, a obok niej na świeżym powietrzu różne przyrządy gimnastyczne, na których nie omieszka szaleć Ola.

Idziemy w kilkoro zwiedzać miasto. Natrafiamy oczywiście na bar Tabac, gdzie po trudach przysiadamy nieco na niewątpliwe zacne napitki w postaci białego piwa i nie tylko. Przyrządzamy wieczorem grilla na powietrzu żałując, że to jeden z ostatnich dni w czasie naszego rejsu. Wywiązuje się dyskusja na temat takiego sposobu wypoczynku. Dla większości z nas jednak żeglowanie jest bardziej interesujące. Wymagające większych umiejętności w manewrowaniu łódką, jak i wiedzy teoretycznej.

 

Pogoda była dynamiczna, czasami z dużą falą. Prognozy w większości się nie sprawdzały, głównie chyba dlatego, że braliśmy je z trzech stron, z mariny, z Internetu i od córki Andrzeja C z Polski, która jest meteorologiem.

 

Piątek 14.06.

relacje 2013 bretania 10Rano podziwiamy piękny wschód słońca, po śniadaniu wypływamy w kierunku Redon. Tradycyjnie po drodze zatrzymujemy się w Saint-Vincent-sur-Oust na francuskie naleśniki. Po drugiej stronie kanału na skałkach obserwujemy wspinaczy. Marcin, ten drugi, fachowo komentuje ich wyczyny, przypomina nam, że ma zaliczonych kilka szczytów w Andach i Karpatach w Rumunii. Tradycyjnie Ola zalicza kilometry na rowerze, dorosła część załogi skupia się na spożywaniu dań kuchni francuskiej, niewątpliwie bardzo dobrych. Już dosłownie kilkadziesiąt minut i jesteśmy w Redon.

Zaliczamy ostatnią już śluzę, mijamy port i jesteśmy w bazie firmy czarterującej FPP. Jeszcze tylko krótki wypad do Redon, obejrzenie pięknej katedry, zrobienie niezbędnych zakupów, wracamy na barkę. Rano w sobotę 15.06. zdajemy punktualnie barkę bez żadnych kłopotów i ruszamy w podróż tym razem samochodem po pięknej Francji.

Na zakończenie chciałbym w imieniu całej naszej załogi podziękować P. Adamowi Kajdewiczowi, właścicielowi firmy Azymut Czarter za nieocenioną pomoc w zorganizowaniu naszej podróży barką.
Wielkie Dzięki ADAM.

Pozdrawiam Olek Kostkowski