Barka: Cirrus
trasa: Saarbruecken - Saarbruecken (rejs trzech narodów)
termin: 16.07 - 07.08.2012

Trasa: Saarbruecken, Saarburg, Trier, Remich, Schengen, Metz, Nancy, Hesse, Lutzelbourg, Saverne, Sarreguimines, Saarbruecken.

alzacja mapa

 

Niedziela

relacje 2012 alzacja 45ŚluzowanieCzeka nas teraz dzień intensywnej żeglugi. Wypływamy z Nancy i ruszamy do kanału Marna - Ren. Koło węzła wodnego Heillecourt łączymy się z kanałem pomiędzy naszym szlakiem wodnym a górną Mozelą. Tu kanałami można popłynąć dookoła Nancy z tym, że południowy odcinek kanału liczy kilkanaście śluz o bardzo małym skoku wody, rzędu dwudziestu kilku centymetrów. Ta ciekawostka wynika z faktu, że kanał nie ma własnego zbiornika wody i napełnia się go... pompami. Stąd śluzy nie mogą być wysokie, bo straty wody byłyby zbyt duże.

Idziemy w górę kanału. W śluzie mieszczą się najwyżej dwa jachty. Gdy wchodzą dwa, zawsze lepiej być z tyłu, bo przy górnych wrotach woda silnie rzuca jachtem. Śluzować się trzeba z włączonym silnikiem, żeby w razie czego manewrować w komorze.
Aby się prześluzować, trzeba wcisnąć guzik pilota przy dojściu do specjalnie oznakowanego odbiornika sygnału. Miga wtedy żółte światło i rusza cykl śluzowania. Gdy otworzą się wrota, wchodzimy, cumujemy i szarpiemy w górę niebieską rurę na środku komory, uruchamiającą zastawki. W razie zagrożenia trzeba szarpnąć w dół drugą rurę, czerwoną - zatrzymuje ona śluzowanie. Ruch rurą włącza śluzowanie, komora się napełnia, a wrota samoczynnie otwierają. Jachty płynące w przeciwnym kierunku mają inne piloty - ich sygnał uruchamia śluzę do ruchu w dół.

 

Odbiornik sygnału śluzy
Słupek sterowniczy
Wyjście ze śluzy
Na kanale

W taki sposób przejdziemy dziś - bagatela - 17 śluz, co parę kilometrów kolejna. Na szczęście pogoda dopisuje, ale ciąganie za liny - które, gdy siedzę za sterem, spada na moją ślubną połowę - daje w kość. Przed wieczorem zatrzymujemy się w Moussey, bazie jednej z francuskich firm wynajmujących barki. To był męczący dzień, a jutro i pojutrze będą podobne - tyle, że dużo ciekawsze.

 

Poniedziałek - wtorek

Po wyjściu z Moussey pokonujemy jeszcze trzy zautomatyzowane śluzy. Dalszych kilka zostało zlikwidowanych. Płyniemy przez sztuczne jezioro Rechicourt, aż pojawia się przed nami wielka betonowa ściana. To śluza Rechicourt le Chateau - Zamczysko, która zastąpiła kilka zlikwidowanych. Najwyższa we Francji, ponad 15 m piętrzenia.

 

Śluza Rechicourt Le Chateau
W komorze Rechicourt
Górna woda
 

relacje 2012 alzacja 51Most w XouaxangeDo śluzy wchodzi się przez bramę przypominającą istotnie wrota zamku. Wysoka komora napełniana jest równomiernie przez komorę zasilającą, położoną pod jej dnem. Ależ tu są straty wody... Jedziemy do góry przez wiele minut, w końcu ukazuje się górna część śluzy. Wychodzimy na najwyższy odcinek kanału Marna - Ren.

Po obu stronach kanału jest wielkie jezioro Gondrexange, zbiornik zasilający. Z barki jeziora nie widać, jest ukryte za wysokimi brzegami kanału. Na środku jeziora rozgałęzienie szlaków wodnych: kanał les Houllieres (Węglowy) prowadzi do Saary, kanał Marna - Ren do Strasbourga. Płyniemy prosto. Szczytowy odcinek kanału pozbawiony śluz jest dość długi, dziś już śluzowań nie będzie. Tyle, że miejscami kanał mocno się zwęża i niekiedy malowniczo meandruje. Jest przylepiony do brzegu wzgórz, niemal przez cały czas po jednej stronie jest teren położony wyżej, po drugiej zaś sztucznie obwałowana nizina.

relacje 2012 alzacja 52Tunel NidervillerPochodzimy do Hesse, wielkiej tutejszej bazy LeBoat. Tu jesteśmy u siebie, nie płacimy za nic. Postój z uzupełnieniem wody i paliwa. Niestety, łazienki są w remoncie, kąpiel będzie na „Cirrusie”. Prosimy obsługę o możliwość obejrzenia innych barek LeBoata z myślą o przyszłych rejsach, może w większym towarzystwie. Nie ma problemu, dostajemy klucze od stojących tu barek i oglądamy, co chcemy.

„Cirrus”, którym płyniemy, wprawdzie nie jest tak wolny, jak ten sprzed roku z Holandii (wtedy uznano naszą reklamację co do szybkości barki), ale i tak należy do barek powolnych. W Hesse na ścianie wisi wykaz oferowanych do sprzedaży, używanych barek LeBoata. Analizuję dane techniczne, bo tu wszystko jest wywieszone: długość, szerokość, wyporność, moc silnika... No właśnie. Dane „Cirrusa” nie pozostawiają wątpliwości: w porównaniu z innymi barkami LeBoata ta konstrukcja ma po prostu za słaby silnik w stosunku do swojej wielkości. Konstruktor barek na ogół wyciągał wnioski z takich sytuacji. Teraz wiemy, że np. mała „Capri” początkowo była produkowana z silnikiem 35-konnym, ale widocznie było to za mało, bo znana nam z Bretanii wersja „Capri TS” miała już 45 koni mechanicznych... i spisywała się świetnie. „Cirrusowi” koni nie dodano. Wiemy więc, że na przyszłość trzeba wybrać inny model, jeśli nie chcemy, żeby wszystko nas wyprzedzało.

Następnego dnia ruszamy ku najciekawszemu technicznie odcinkowi kanału. Wkrótce zatrzymuje nas czerwone światło. Ale mamy szczęście, tylko na moment. W konwoju kilku jachtów ruszamy wąskim kanałem, gdzie nie sposób się minąć i ruch jest wahadłowy. Po chwili wpływamy pod ziemię.
Tunel Niderviller liczy niespełna 500 m. Jest wąski, trzeba płynąć uważnie, aby nie obić się o ściany. Po prawej stronie półka, na której przebiega wąski tor kolejowy: lokomotywki kiedyś holowały barki przez tunel. Za tunelem krótki odcinek doliną, wzdłuż normalnej linii kolejowej. I znowu dwa łuki tuneli: do jednego wjeżdżają pociągi, do drugiego wpływamy my. Tunel Arzviller, prawie 2,5 km długości.

 

Tunel Niderviller
Odcinek między tunelami
Tunel Arzviller
Po wyjściu z tunelu
 

relacje 2012 alzacja 57Nowy kanał ku podnośniOba tunele powstały w połowie XIX wieku. Częściowo wyłożone są cegłą, częściowo wykute w skale. Arzviller jest drugim co do długości tunelem kanału Marna - Ren (najdłuższy leży poza trasami LeBoata). Za to przechodzi się go na własnym silniku: przez dłuższe tunele ze względu na spaliny trzema jachty holować wyciągarkami.

Wychodzimy z tunelu Arzviller w miejscu, gdzie oczekują jachty płynące z przeciwka. Zaraz za tunelem mamy nowy odcinek kanału. Kiedyś płynęło się tu w dół przez kilkanaście śluz, co zajmowało cały dzień. Teraz nowy odcinek kanału, betonowa rynna, prowadzi nas wzdłuż kamiennej ściany Wogezów. Nad kanałem jeździ kolejka turystyczna ku tunelom. My zaś płyniemy przez góry aż do miejsca oczekiwania na podnośni Arzviller.

Wybudowana w latach 60-tych XX. w. podnośnia w Arzviller pokonuje po skośnym torze różnicę poziomów wynoszącą około 45 metrów. Wanna podnośni sunie bokiem po szynach. Obsługa odnotowuje długość jachtów. Jesteśmy na którymś tam miejscu w kolejce, ale do komory weszły dwa dość długie jachty. Pan z obsługi idzie wzdłuż nabrzeża i do każdego jachtu krzyczy: „Your length?”. „9 meter” - odpowiadam. „Go!” Zmieścimy się. Przed nami stoi z pięć - sześć jachtów i barek, ale wszystkie są za długie. Mieliśmy szczęście. Jedziemy po torach w dół w wielkiej wannie. W połowie drogi mijają nas betonowe balasty równoważące pochylnię. W 20 minut jesteśmy na dole. Potem komora rusza w górę z innymi jachtami.

 

Cirrus w zbiorniku pochylni
Jazda w dół dolne wrota
Balasty już wyżej od nas
Jadąca wanna
 

relacje 2012 alzacja 62Droga do SaverneDalsza żegluga to kolejne śluzy, jedna za drugą, co parę kilometrów. Ale śluzowanie w dół jest mało kłopotliwe. W małych komorach nawet nie trzeba cumować, woda opada łagodnie, „Cirrus” stoi w miejscu, wystarczy jeden ruch silnikiem.

Śluzy nie są automatyczne, ale stanowią zespoły: na pierwszej śluzie zostajemy zapytani, dokąd płyniemy. Potem kolejne śluzy otwierają się jedna za drugą aż do zapowiedzianego celu. Gdy podpływamy, otwarta komora na nas już czeka, chyba, że akurat ktoś jedzie w górę. I choć nigdzie nie widać obsługi, ewidentnie obserwują nas kamery i wszystko idzie szybko.

Przechodzimy w ten sposób przez dwanaście jednakowych śluz. Trzy z nich leżą w Lutzelbourgu, małym miasteczku znanym wodniakom jako baza firmy Locaboat i ważny punkt na szlaku. Tym razem nie zatrzymujemy się tutaj, będziemy tędy wracać. Naszym celem jest większe miasto - Saverne. Kanał ciągnie się wzdłuż drogi, a właściwie powyżej niej. Z jednej strony dolina i nisko położona droga, z drugiej pionowa ściana skalna i ścieżka rowerowa. Dla każdego coś miłego.

W Saverne leży ostatnia śluza, mająca podwójną numerację, bo zastąpiła dwie starsze i ma z tego powodu wyższe, ponad pięciometrowe piętrzenie. Jest w centrum miasta, prosto z letniej knajpki zagląda się na śluzowane jachty. Zatłoczony port z bazą firmy Nichols znajduje się niedaleko za śluzą. Kanał Marna - Ren wykonuje tu zygzak, skręca pod kątem prostym w prawo i lewo: szeroki, poprzeczny odcinek stanowi port. Zostajemy. Stąd jutro ruszymy w drogę powrotną.

 

Środa

Z portu w Saverne imponujący jest widok na położony po drugiej stronie kanału zamek o nazwie jakby z „Władcy Pierścieni” - Rohan. W zamku jest niewielkie muzeum, duży budynek stanowi siedzibę różnych instytucji kulturalnych. Samo Saverne jest średniej wielkości miastem przeciętym malowniczym deptakiem. Mimo, że port jest pełen jachtów śródlądowych, w mieście tego tłumu turystów nie widać, a miejscowi poza francuskim „nie znają” żadnego języka (niechęć Francuzów do mówienia w jakimkolwiek języku poza własnym jest znana każdemu, któ w tym kraju bywał).

Na zwiedzenie Saverne i zakupy wystarczył nam wtorkowy wieczór i środowe przedpołudnie. Ruszamy z powrotem w górę kanału. Poziom wody jest tak wysoki, że na śluzie w Saverne przelewa się ona nad wrotami.

 

Zamek Rohan w Saverne
Grand Rue w Saverne
Wysoka woda nad wrotami
 

relacje 2012 alzacja 67Wyżej kanał niżej rzeka ZernTeraz śluza za śluzą, pod górę. Tę trasę już przechodziliśmy. Dziś czeka nas osiem śluzowań, do Lutzelbourga. Poza faktem, że wracając płyniemy do góry, zupełnie inne są widoki: przed nami cały czas widoczne są wyniesienia Wogezów. W Lutzelbourgu jesteśmy w porze popołudniowej, dziś pływania nie było dużo.

Lutzelbourg, niewielkie miasteczko, jest siedzibą bazy firmy Locaboat. W centrum miasteczka w dwóch miejscach stoją jako pomniki historii „muły” - lokomotywki, które kiedyś przeciągały barki przez kanał (określenie „muły” pochodzi z... Kanału Panamskiego, gdzie też lokomotywy holują statki). Knajpka w centrum miasta nosi nazwę „Bierstub”, ale po niemiecku tu nie mówią. Jest za to piwo i dobre jedzenie. Mieszany charakter miasteczka obrazują dwa kościoły w centrum - katolicki i protestancki. Efektownie wygląda rzeka Zern płynąca równolegle do kanału, tyle, że sporo niżej.

Nad Lutzelbourgiem na wzgórzu unoszą się ruiny gotyckiego zamku. Wymagają półtorakilometrowego spaceru. Lepiej prezentują się z daleka niż z bliska. Niemniej sam Lutzelbourg jest sympatyczny, a z jachtowego punktu widzenia - nieźle zatłoczony. To po prostu naturalny przystanek leżący poniżej Arzviller.

 

Muł w Lutzelbourgu
Bierstube we Francji
Ruiny zamku Lutzelbourg
 

Czwartek

relacje 2012 alzacja 70Muzealna barka w ArzvillerDalszy ciąg drogi powrotnej. Pięć śluz w górę, potem pochylnia w Arzviller. Przechodzimy ją bez czekania, akurat komora była na dole.

Na górze chwila przerwy, oglądamy postawioną obok maszynowni podnośni zabytkową barkę, można obejrzeć ją też wewnątrz. Stoi tuż przy kanale, ale kilka metrów poniżej jego lustra wody, na stoku uskoku. Jakim sposobem Francuzi zdołali ją tu ustawić?

Czekamy natomiast w kolejce do tunelu. Ale za to wchodzimy do niego jako pierwsi i gdy płyniemy, widzimy całą perspektywę tunelu przed sobą, nie zasłania nam jej rufa poprzedzającego jachtu. I najefektowniej widać, co do jest „światełko w tunelu”. A drugi tunel, Niderviller, obejrzeć można na przestrzał.

 

Wschodnie wejście do tunelu Arzviller
Powrót przez tunel
Światełko w tunelu
Tunel Niderviller na przestrzał
 

relacje 2012 alzacja 75Początek Kanału WęglowegoTeraz droga powrotna przez Hesse. Dziś mamy sporo do przejścia. Idziemy przez zygzakujący, najwyższy odcinek kanału Marna - Ren aż do rozwidlenia przy jeziorze Gondrexange. Tu kończy się odcinek, który przechodzimy po raz drugi. Na rozwidleniu nie skierujemy się już w stronę Nancy, do śluzy Rechucourt Le Chateau, tylko ruszymy na północ, kanałem les Houllieres czyli Węglowym Kanałem Saary. Wybudowali go Niemcy, gdy zajmowali te tereny. Kiedyś tędy wędrował węgiel z północnej Francji do hut w Saarze. Obecnie kanał ma tylko znaczenie turystyczne.

Kanałem Węglowym dziś przepłyniemy tylko niewielki odcinek, do pierwszego portu w Houillon. Wieś jest maleńka, za to w porcie jachtowym dość ciasno. Sporo ludzi siedzi tu sobie na stałe, rozstawione duże namioty i kampobusy. Nasza załoga ma okazję poskakać sobie po trawie, chociaż musimy ich pilnować, bo trudno ich potem szukać po krzakach. Widać też stąd panoramę jeziora Gondrexange, zasilającego kanał, leżącego ze dwa metry wyżej od jego poziomu.

 

Wodny drogowskaz
Załoga w Houillon
Jezioro Gondrexange wzdłuż kanału
 

Piątek - sobota

relacje 2012 alzacja 79Kanał WęglowyPiątek będzie naszym najbardziej intensywnym dniem płynięcia. Trzeba się już spieszyć. Zaraz za Houillon, w Kerpich-aux-Bois jest pierwsza śluza Kanału Węglowego. Wręczają nam pilota, śluzy są automatyczne. Ma dwa przyciski, jeden do „jazdy” w górę, drugi w dół, bo tu większość żeglarzy płynie tam i z powrotem. Ruszamy więc w dół.
Śluza - przejście - śluza - przejście. Akweduktami przecinamy kilka położonych niżej jezior. Wzdłuż kanału biegnie wybudowana za unijne pieniądze ścieżka rowerowa Francja - Niemcy. Liczy 80 km i ruch na niej spory, większy niż na kanale. Często z jednej śluzy od razu widać następną. Są zautomatyzowane niedawno, ładnie odnowione i oznaczone. Tyle, że strasznie ich dużo. Na szczęście idziemy w dół, więc jest to przejście nie wymagające wysiłku, nawet nie cumujemy w komorach.

Niemniej śluz będzie dziś... 21. To nasz rekord w podróży, pobity dlatego, że śluzowania idą szybko, a my mamy mało czasu na powrót. Gnamy do wieczora, żeby zajść jak najdalej.
Wzdłuż kanału cały czas wije się rzeka Saara. To jej górny, nieżeglowny odcinek. My płyniemy sporo wyżej. W Saaralbe przepływamy nad Saarą efektownym akweduktem.

Ostatecznie zatrzymujemy się w Wittring, po prostu dlatego, że nadeszła godzina, kiedy śluzy są już zamknięte. Trochę czasu nam zabrakło, bo w Wittring port z restauracją jest już za śluzą. Trudno, nic nie poradzimy. Cumujemy powyżej śluzy i zostajemy tu na noc. Następnego dnia ruszamy dalej: kanał nadal wije się powyżej Saary. Kręci takimi zakolami, że opływa dookoła miasteczko Dieding i przepływa dwa razy pod tym samym mostem: najpierw w jedną stronę, potem w drugą.

 

Saara pod akweduktem
Dookoła doliny Saary
Pod mostem tam i z powrotem

Dziś śluzowań mamy siedem. Siódma śluza jest już w Sarreguimines, największym francuskim mieście nad Saarą. Tu Kanał Węglowy wpada do rzeki. Stoimy na śluzie długo, bo chociaż jest automatyczna, to jakiś dowcipny śluzant wyłączył śluzę w godzinach jej funkcjonowania. Telefonu nikt nie odbiera. Potem okaże się, że śluzant cały czas siedział w swoim biurze i nas obserwował. Po prostu miał taką fantazję, że mamy sobie poczekać. W końcu co mu możemy zrobić?

Wreszcie nas przepuszcza. Stajemy w porcie Sarreguimines. Położony jest obok bajecznie kolorowego kasyna, które w swoim czasie dla swoich pracowników wybudował właściciel tutejszej fabryki fajansu. Dziś jest ono restauracją i hotelem. Bo Sarreguimines to stolica fajansu północnej Francji. Dawny dom właściciela fabryki stanowi obecnie efektowne muzeum tej sztuki ceramicznej. Zwłaszcza ciekawy jest „ogród zimowy” wyłożony cały szkłem i ceramiką. W środku miasta stoi przeniesiony w całości z dawnej fabryki jeden z pieców do wypalania fajansu. Pozostałe są na terenie dawnej fabryki, którą też można zwiedzać.

 

Casino Faience
Ogród zimowy w muzeum fajansu
Piec do fajansu w Sarreguimines

W Sarreguimines jest też ładne centrum z deptakiem i duża galeria handlowa, w której robimy spore zakupy, już z myślą o powrocie: kupujemy to, czego nie ma w Polsce. Jutro ostatni dzień rejsu - z powrotem do Saarbruecken. Jeśli byśmy mieli ochotę, można byłoby przejechać tam... tramwajem. Bo z Saarbruecken jedna z linii tramwajowych prowadzi do francuskiego Sarreguimines i tu się kończy. Chyba jedyny międzynarodowy tramwaj świata.

 

Niedziela - poniedziałek

relacje 2012 alzacja 86Guedingen ostatnia śluzaRano wypływamy z Sarreguimines. Po przejściu pierwszej śluzy jesteśmy w miejscu, w którym do Saary wpada rzeczka Blies.

Od tego miejsca lewy brzeg Saary jest francuski, prawy - niemiecki. Śluzy - ostatnie trzy - są po stronie francuskiej, zatem kanały żeglugowe należą do Francji wraz z wyspami oddzielającymi je od głównego nurtu.

Po drodze co chwila mijamy statki wycieczkowe z Saarbruecken, pływające do Sarreguimines i z powrotem. Wreszcie ostatnia jazda w dół i wychodzimy ze śluzy w Guedingen, która jako jedyna na tym odcinku leży już w Niemczech. Tu oddajemy pilota do śluz Kanału Węglowego. Koniec śluzowań na naszej trasie.
Łącznie było ich - w ciągu dwudziestu dni, z czego piętnaście dni żeglugi - równo sto. 98 normalnych śluzowań i dwa przejścia pochylni w Arzviller.

Jeszcze parę zakrętów na Saarze i wczesnym popołudniem dopływamy do portu. Koniec rejsu w dwadzieścia dni dookoła środka Unii Europejskiej. Przepłynęliśmy ponad 540 km. Ostatnie cumowanie, ostatni raz wyłączam silnik, odchodzę od steru.
Niemcy z obsługi bazy są na miejscu. Odbieramy samochód z garażu. Ale sympatyczny szef bazy od razu radzi: wsiadajcie w tramwaj, gnajcie do centrum! Dziś jest święto rzeki - Saarfest, całe miasto się bawi!

Pędzimy więc do miasta. Saarbruecken się bawi. Nad Saarą tłumy ludzi, festyn obejmuje całe stare miasto. Chcąc obejrzeć pałac i ratusz przechodzimy starym mostem nad rzeką i wciśniętą między rzekę a wzgórze autostradą. Oglądamy pałac na wzgórzu. Z bastionów wokół pałacu centrum miasta najlepiej się prezentuje.

 

Pałac w Saarbruecken
Panorama Altbrucke

Potem festyn. Czujemy się jak u siebie, w Szczecinie, bo Święto Saary przypomina nasze Dni Morza. Wszędzie kramy, jedzonko, pamiątki, gadżety, lokalne produkty, a piwa tyle, że wypełniłoby chyba koryto rzeki. Na wielkiej estradzie non stop grają i śpiewają. Na Saarze znane nam też ze Szczecina wyścigi smoczych łodzi: na początku rejsu, w Dillingen, widzieliśmy niektóre z nich, stamtąd widocznie są.

Wystarczy usiąść przy tutejszych przysmakach, żeby od razu było z kim zamienić parę słów. O, aus Polen? Stettin, Pommern! Niemcy sympatycznie traktują mieszkańców miast z „Ziem Odzyskanych”, jak je nazywano w tzw. dawnym ustroju, zwłaszcza gdy rozmawiając z nimi używamy niemieckiej nazwy, żeby było im łatwiej zrozumieć, skąd jesteśmy. Skoro my mówimy „Monachium, Trewir” a nie „Muenchen, Trier”, to czemu oni nie mają mówić „Breslau, Stettin”.

 

Wyścigi smoczych łodz
Festyn nad Saarą

Ale to już koniec urlopu. Wracamy na łódź wczesnym wieczorem, żeby się spakować. Przeładowujemy na samochód tyle, ile się tylko da. Rano kończymy pakowanie, zdajemy „Cirrusa”. Jak zwykle, zamiłowanie mojej drugiej połowy do porządku wzbudza zachwyt obsługi bazy: oddajemy barkę wysprzątaną do czysta.
Koty do samochodu, my do samochodu. Przed nami ostatnia trasa. 700 km niemieckimi autostradami do Szczecina. Wieczorem będziemy w domu.