Barka: Cirrus
trasa: Strand Horst - Strand Horst
termin: 25.06 - 09.07. 2011

Trasa: Strand Horst, Amsterdam, Edam, Alkamaar, Katwijk, Lejda (Leiden), Gouda, Utrecht, Strand Horst.

relacje 2011 holandia1 mapa

 

Sobota

relacje 2011 holandia1 01Most i śluza NijkerkMając dobre doświadczenia z firmą Le Boat z Bretanii, w Holandii decydujemy się również na jej usługi. Tym raze zamawiamy nieco większą barkę - „Cirrusa”, bo planujemy rejs dwutygodniowy.

Ruszamy z bazy w Strand Horst nad sztucznym jeziorem Nuldernauw, otoczonym polderami. W bazie spory ruch. W Holandii obsługa nie jest tak sprawna jak we Francji, gdzie byliśmy rok wcześniej. Nie nadąża, zresztą niezbyt się im spieszy. Dostajemy jednak w końcu barkę, a pierwszego dnia i tak nie planowaliśmy daleko iść.

Przechodzimy przez jezioro Nuldernauw, wieczorem przez śluzę w Nijkerk i wchodzimy na jezioro Eemeer.
Tu zostajemy w Spakenburgu. W porcie ponad sto jachtów. To w Holandii będzie normą.

 

Niedziela - poniedziałek

relacje 2011 holandia1 02Wyspa PampusRano wyjście ze Spakenburga.

Mijamy wyspę o oryginalnej nazwie De Dode Hond - Zdechły Pies i przechodzimy przez jezioro Gooimeer, zamknięte z obu stron cieśninami i mostami.

Następnie wchodzimy na IJsselmeer - to już prosta droga do Amsterdamu. Na wielkim jeziorze olbrzymi ruch jachtów, trwa weekend. Na środku wyspa Pampus, miejsce pikników.

Tu i ówdzie widać wielkie barki towarowe idące farwaterem. Przez wielokomorową śluzę Oranje wchodzimy do znanego nam portu w Amsterdamie i przechodzimy przez główny tor wodny portu. Wzdłuż lewego brzegu stoją m.in. wielkie pełnomorskie wycieczkowce, a w poprzek płynie prom za promem. Miejsca dużo, ale przy tym ruchu trzeba uważać. Dochodzimy do jachtowego, polecanego portu Sixhaven, na prawym brzegu, u wylotu kanału Nordhollandisch. Nim będziemy dalej płynąć.

Na razie jednak zwiedzamy Amsterdam, zostajemy tu przez dwie noce. Amsterdam już znaliśmy, oglądamy to, czego nie zdążyliśmy obejrzeć poprzednio. O zabytkach Amsterdamu można byłoby napisać całą księgę.

Wieczorami na kanałach w centrum miasta pływa wszystko, co tylko unosi się na wodzie. Na niemal każdym pływadełku trwa wieczorna impreza: jedzą, piją, lulki palą. Jedna osoba za sterem, inne ucztują, a kibice obserwują te ruchome uczty z uliczek i mostów. Jest pełnia sezonu turystycznego, więc w mieście tłumy. I tak przez dwa wieczory.

 

Kanał Oudezijds w Amsterdamie wieczorem
Przystań Damrak w Amsterdamie

Wtorek

relacje 2011 holandia1 05Domy barki w Broek in WaterlandRuszamy z Amsterdamu śluzą Willem I na kanał Nordhollandisch. Kanał portowy Amsterdamu to poziom morza, ale śluzowanie jest w dół: to już będzie depresja. Kanał przebiega na północ, kiedyś miał ważne znaczenie transportowe, a i obecnie trafiają się na nim barki towarowe.

Przez północne dzielnice Amsterdamu przechodzimy do rozgałęzienia szlaków wodnych. Wchodzimy na kanał prowadzącego do Monnickendam. To wąski kanał, dostępny tylko dla niedużych jednostek. W każdym mijanym miasteczku są domy na wodzie: barki mieszkalne.

W poprzek kanału pływają prywatne promy przypominające trapy z barierkami: po jednej stronie kanału jest dom, po drugiej miejsce na parkowanie samochodu.

Gdy dochodzimy do mostu zwodzonego w Broek am Waterland, okazuje się, że ten sam mostowy obsługuje duży most w Broek, kładkę dla pieszych podnoszoną ręcznie i most w Monnickendam. Lekcja holenderskiego: hofbrug to most, który unosi się do góry pionowo, podnoszony z obu brzegów. Phaalbrug to most uchylny, na zawiasie, klasyczny most zwodzony.

Przepływamy pod dwoma mostami, po czym mostowy wsiada w samochodzik i jedzie do Monnickendam, otworzyć nam trzeci most. Tu zawsze pierwszeństwo mają ci, którzy pływają. W Monnickendam kawałek za mostem jest śluza, za śluzą zaś duży port, dostępny zarówno od strony kanałów, jak i od strony wielkiego Zuider Zee, sztucznego jeziora, niegdyś zatoki morskiej.

 

relacje 2011 holandia1 06Rynek w EdamNas jednak ten port nie interesuje. Przepływamy przez małe jezioro Purmeer i dochodzimy do Edam.

Małe miasteczko jest jednym wielkim zabytkiem, mimo to nie ma tu tłumów. Pod rynkiem przepływa tunelem kanał. Zamiast głównych ulic są kanały, po obu stronach kanałów wąskie jednokierunkowe jezdnie, dawne nabrzeża. Zachowany wraz z oryginalnymi wnętrzami sprzed setek lat dom stanowi muzeum.

Mnóstwo zabytkowych, zwodzonych mostów. I wszędzie słynne edamskie sery, w które można się zaopatrzyć.
Po obejrzeniu Edam niespodziewanie musimy zawrócić. Strażnik wodny ostrzega: jest awaria mostu między Edam a Purmerend, kanał zablokowany, nie da się przejść. Trudno, to oznacza dla nas stratę kilku godzin. Ruszamy więc w drogę powrotną przez Monnickendam i Broek am Waterland. Nocujemy w porcie na jeziorze Purmeer.

 

Środa - czwartek

Mijamy w drodze powrotnej te same miasteczka i znowu jesteśmy na kanale Nordhollandisch. Ruszamy nim ku Purmerend. Kanał jest szeroki i pływa nim dużo barek towarowych. Nasz „Cirrus” okazuje się jednak zdecydowanie zbyt wolny w porównaniu z „Capri TS”, którą mieliśmy rok wcześniej we Francji.

relacje 2011 holandia1 07Alkmaar wieża AccijnstorenDochodzimy do Purmerend, tu śluzowanie i idziemy dalej najpierw płynąc przez małe miasteczka, a potem kanałem biegnącym równolegle do brzegu jeziora Alkmaardemeer. Od jeziora oddziela kanał tylko wąska wysepka - siedlisko ptaków.

Dochodzimy do naszego celu - Alkmaar. Cumujemy na opływie starego miasta: havenkantoor czyli kapitanat mieści się w zabytkowej wieży obronnej Accijnstoren.

Stutysięczny Alkmaar to również jeden wielki zabytek. To tu odbywają się najsłynniejsze holenderskie targi sera, co tydzień przedstawiany jest na rynku wielki show dla turystów, z udziałem dziesiątek osób zajmujących się handlem serem. Wszyscy występują w strojach tradycyjnych i tradycyjnym sprzętem się posługują. Na rynku i w okolicach pełno też restauracji i turystów.

 

relacje 2011 holandia1 08Alkmaar Luttik Oudorp i wieża wagi serowejPo jednej stronie rynku mamy wielkie muzeum sera, w budynku dawnej wagi serowej. Po drugiej - muzeum piwa w dawnym browarze. Pasują do siebie idealnie.

Na drugim końcu miasta wszystko przygniata gigantyczny Groote Kerk - wielki kościół. To holenderski obyczaj: w każdym starym mieście jest tu tzw. wielki kościół, który mógłby pomieścić chyba wszystkich mieszkańców. Poza tym liczne, wąskie uliczki brukowane cegłą, liczne kanały, a na nich wszystko, co tylko ludzkość wynalazła do pływania. I oczywiście setki mostów, z czego połowa zwodzonych.

Nocujemy w Alkmaar i kontynuujemy zwiedzanie miasta. Dopiero następnego dnia po południu wychodzimy z portu i wracamy kanałem na południe. Tym razem wpływamy na jezioro jeziora Alkmaardemeer. Tu kolejny postój i tankowanie barki, bo przy dwutygodniowym rejsie jest to konieczne. Na koniec rejsu LeBoat uwzględni to w rozliczeniu.

 

Piątek - sobota

relacje 2011 holandia1 09Kanał portowy AmsterdamuWychodzimy z Alkmaardemeer i przecinając jezioro dochodzimy znowu do kanałów. Wkrótce rozgałęzienie. W lewo - do Amsterdamu, w prawo - do Haarlemu. Można iść dwoma równoległymi drogami wodnymi na południe. Planowaliśmy wracać przez Amsterdam, ale skoro się da, wybieramy Haarlem, w Amsterdamie już byliśmy.
Idziemy długim, prostym odcinkiem kanału między miasteczkami. Ruch na wodzie mały, co jakiś czas podnoszą przed nami jakiś most. Już wiemy, że jednostki pływające mają tu absolutne pierwszeństwo.

Dochodzimy do Nauerna: za śluzą jest znowu tor wodny portu w Amsterdamie. Śluza jest osobliwa, bo po obu stronach ten sam poziom wody. Ale my jesteśmy na wodzie słodkiej, zaś w kanale przed nami jest słona. Śluza jest po to, aby woda się nie mieszała, bo to by zabiło słodkowodny kanał.

 

relacje 2011 holandia1 10Port w HaarlemiePrzecinamy w poprzek kanał portowy Amsterdamu. Tu pływają pełnomorskie statki, duży ruch, trzeba być uważnym. Potem wchodzimy na rzekę i po jednym śluzowaniu dochodzimy do Haarlemu. Cumuje się po prostu na rzece, w mieście. Havenkantoor jest na początku miasta.

Haarlem to drugi Amsterdam, nieco mniejszy. Nie ustępuje w niczym stolicy Holandii. U wejścia wita nas wysoki wiatrak Adriaan. W mieście bardzo ciekawe muzea, w szczególności znane w całej Holandii muzeum Teylera: oprócz tego, co zwykle - obrazów, dzieł sztuki - bardzo interesujące przyrządy do badań naukowych sprzed setek lat i dział sprzętu domowego i biurowego. To dość niezwykłe zobaczyć np. zabytkowe odkurzacze czy kopiarki.
Groote Kerk Wielki Kościół, największy w Holandii, jest obrośnięty średniowiecznymi kramami, które wybudowano wzdłuż jego ścian.

 

relacje 2011 holandia1 11Kramy pod Groote Kerk w HaarlemieW mieście stoją pomniki Laurenta Costera - pochodzącego stąd wynalazcy czcionki drukarskiej, którego wynalazek rozwinął Gutenberg.

Przy rynku dwie wielkie, średniowieczne hale targowe - mięsna i rybna, jedyne takie na świecie cuda architektury gotyckiej. Wszędzie pełno turystów, zwłaszcza, że jest gdzie zjeść i wypić piwo.

Komunikacja to wyłącznie wszechobecne rowery, samochodem nikt tu się nie wciska. Nieco dalej od centrum muzeum Fransa Halsa, tutejszego malarza, „fotografa” miejskich władz. Wielki zestaw zbiorowych portretów wszystkich miejskich rad, służb, gwardii.
Następnego dnia rynek jest już cały zastawiony kramami. To dzień targowy. Przecisnąć się nie sposób. Targ oznacza, że można tu kupić absolutnie wszystko: ubrać się, wyposażyć w sprzęt domowy i najeść.
Z Haarlemu ruszamy dalej na południe, tym razem noc spędzimy w niewielkim porcie jachtowym opodal miasta. Życzliwi ludzie i świetna atmosfera, jak w rodzinie.

 

Niedziela

relacje 2011 holandia1 12WarmondIdziemy dalej kanałem między wiatrakami, nowoczesnymi domami dochodzącymi do samej wody i wszechobecnymi holenderskimi krowami, które potrafią paść się nawet przed wielkim blokiem mieszkalnym.

Dochodzimy do Dieperpoel. Tu zaczynają się holenderskie Mazury: sieć kilkunastu jezior porozdzielanych polderami.

Płyniemy z jeziora na jezioro, przepływając kolejne cieśniny. Wszędzie wiatraki pompują wodę. Wchodzimy do miasteczka Warmond, płynąc między uroczymi domkami wybudowanymi na brzegach kanału.

Sprawdzamy locję, którą nam wręczono w porcie. Przed nami kanał prowadzący do Katwijk am See, nad Morze Północne.

 

relacje 2011 holandia1 13Kanał do KatwijkWszystkie mosty mają prześwit 2,35 m. Nasz „Cirrus” ma 2,25 m wysokości. Idziemy.

Holenderska locja okazuje się dokładna jak szwajcarski zegarek. Na dziesięciocentymetrowym luzie przeciskamy się pod całym szeregiem mostów. Wszystkie są idealnie równe, aby jeden niższy most nie blokował całego kanału.

Wreszcie Katwijk. Tu kanał się kończy - od morza został odcięty definitywnie, wybudowano tu elektrownię pływową. Na końcu kanału pozostał wielki port pełen jachtów śródlądowych.

„Cirrus” zostaje w porcie, idziemy do Katwijk. To nadmorska miejscowość z promenadą podobną trochę do naszych nadbałtyckich miast.

 

relacje 2011 holandia1 14Katwijk bulwarLatarnia morska, kuter rybacki postawiony jako pomnik. Jest też pomnik plażowy, dwa leżaki z brązu: na jednym figura plażowiczki, na drugim można się położyć i sfotografować. Wielka tablica z nazwiskami Tych, Co Nie Powrócili Z Morza. Tylko plaża inna niż u nas, bo szeroka na sto metrów: tu są pływy.

Woda wędruje o całe metry w górę i w dół, jesteśmy w czasie odpływu. Można pochodzić po dnie Morza Północnego. Na plaży jedna restauracja obok drugiej, odgrodzone szybami od atlantyckich wiatrów. Po obiedzie wychodzimy z Katwijk. Wracamy kanałem pod niskimi mostami do Warmond i w poprzek jezior przechodzimy do kanału wiodącego do pobliskiej Lejdy. Wieczorem dochodzimy do tego starego, uniwersyteckiego miasta.

 

Poniedziałek - wtorek

W Lejdzie (Leiden) stoimy na kanale stanowiącym miejscową fosę. Obok mamy park, dawny bastion obronny, stoją tu nawet zabytkowe armaty. Wszystkie uliczki brukowane cegłą i prawie wszędzie między domami starego miasta kanały. Tu innego transportu kiedyś nie było. Przez szereg mostów zwodzonych kluczymy do miejsca, gdzie na wodniaków czekają łazienki i prysznice. Warto skorzystać, bo po całodziennym postoju woda na naszej barce wystygnie.

Lejda to miasto słynne ze swego uniwersytetu. To tu wynaleziono słynną butelkę lejdejską (tu, ale równocześnie także w... Kamieniu Pomorskim, o czym mało kto pamięta), tu osiągnięto też pierwszy raz temperaturę zbliżoną do zera bezwzględnego. Ale uniwersytet to nie tylko fizyka, to również np. wydział biologii. Zwiedzanie uniwersyteckiego ogrodu botanicznego zajmuje wiele godzin. W ogrodzie pomniki słynnych uczonych, m.in. Linneusza.

 

Lejda wnętrze zamku
Mosty na Nieuwe Rijn w Lejdzie
 

relacje 2011 holandia1 17Wiatrak De WalkJest też w Lejdzie zamek na wzgórzu. To zamek miejski, typowy bastion obronny. Według legendy w studni zamkowej złowiono kiedyś... żywego śledzia. Widok z bastionu to przede wszystkim wielka bryła Hooglendsekerk, głównego kościoła Lejdy, ale nie tylko: zabytków sakralnych jest tu dużo.

Tuż poniżej zamku dawny budynek sierocińca, słynnego na całą Europę, do którego trafiały osierocone dzieci z kilku krajów. A także Sint Pieterkerk - kościół świętego Piotra. To stąd wypłynęli kiedyś na statku „Mayflower” angielscy uchodźcy religijni. Popłynęli do Ameryki, aby stworzyć tam zaczątek USA. Ich przywódca, pastor John Robinson nie popłynął i zmarł w Lejdzie w 1625 r.

W centrum Lejdy wszędzie niezwykłej urody, nieprawdopodobnie zdobione mosty. Pełno też restauracji - na lądzie i na barkach. Jest, jak w każdym mieście, budynek wagi serowej. Na jednym z kanałów na drugim końcu miasta, pod domem rzemiosła, stoi zbiorowisko XIX-wiecznych barek żaglowych.

W pobliżu jest też de Walk, siedmiopiętrowy wiatrak, najwyższy w Holandii. Stanowi muzeum. Po schodach-drabinach wspinamy się na szczyt, aby obejrzeć cały zachowany mechanizm i panoramę Lejdy z wiatraka.

Można zresztą zwiedzać Lejdę jeszcze dłużej. Nam brakuje już czasu, odpływamy w kierunku Goudy.

 

Środa

relacje 2011 holandia1 18Ratusz w GoudzieZ Lejdy odpływamy jednym ze starych ramion ujściowych Renu. Żegluga trwa przez większość dnia. Przepływamy ruchliwym kanałem przez Alphen am Rijn i po minięciu skrzyżowania dróg wodnych ruszamy na południe kanałem do Goudy.

Mija nas sporo dużych barek. Kanał dwukrotnie przechodzi akweduktami nad autostradami, jest też kolejowy most obrotowy - tu musimy poczekać na przejazd pociągu. Płyniemy przez środek regionu Booskop. To stolica holenderskiej truskawki: wokół nas, po obu stronach kanału, całe połacie szklarni.

Dochodzimy do Goudy i z szerokiego kanału wracamy na wąskie drogi wodne w mieście. Zatrzymujemy się w zatłoczonym porcie jachtowym i ruszamy w miasto.

Gouda to kolejne typowo holenderskie miasto-zabytek. Najbardziej imponuje jednak tutejszy ratusz, bajeczny budynek z kolorowymi okiennicami, strzelistymi wieżami i płaskorzeźbami na ścianach.

 

relacje 2011 holandia1 19Gouda, Sint Janskerk widziany z rynkuZa ratuszem oczywiście waga serowa, równie piękna i rzeźbiona. Natomiast opodal rynku, wciśnięty między domy i wystający tylko zza dachów, Sint Janskerk - kościół świętego Jana. Nie jest już czynnym kościołem, w Holandii odsetek osób wierzących bardzo spadł. Kościół stanowi... muzeum witraży. Kiedyś z nich słynął, istotnie są imponujące: zarówno sceny biblijne, jak i pamiątki miejskich tradycji. Najnowszy jest poświęcony koronacji obecnej królowej Holandii.

I oczywiście sery, sklepy z tutejszymi serami. Wszelkie możliwe rodzaje i smaki. Oczywiście zaopatrujemy się jak możemy. Gdy wypływamy z Goudy, przechodzimy przez stary kanał stanowiący muzeum żeglugi. Po obu stronach liczne zabytkowe jednostki żeglugi śródlądowej, barki i holowniki. Przez zdobioną płaskorzeźbami śluzę Mallegat wychodzimy na górny, skanalizowany odcinek rzeki IJssel. To droga wodna do Utrechtu.

 

Czwartek

relacje 2011 holandia1 20Utrecht nad kanałemWąska rzeka IJssel wije się między miasteczkami. Dostępna jest tylko dla niedużych jednostek, w pierwszej śluzie za Goudą, Waalerschut, z trudem mieszczą się trzy śródlądowej jachty motorowe.

Płyniemy na wschód. Po drodze ciekawostka: most zwodzony księżnej Wilhelminy Pruskiej. Jest cały czas podniesiony, gdy ktoś chce przejechać, musi go na chwilę opuścić, potem most się sam podnosi. Mijamy kilka małych miejscowości, niekiedy zamknięte mosty nas zatrzymują. Pod wieczór dochodzimy do wielkiego portu jachtowego w Marnemoende i zostajemy tu na noc. Jutro będziemy w Utrechcie.

Rano wychodzimy z portu i gnamy do Utrechtu, ile sił w silniku. Tych sił jednak nieco „Cirrusowi” brakuje, jest ewidentnie zbyt wolny. Ze dwa razy zatrzymują nas mosty zwodzone. Gdy dochodzimy do kanału Amsterdam - Utrecht, dwa śluzowania: przed kanałem w dół i zaraz za kanałem w górę, bo kanał płynie trochę niżej niż rzeka IJssel. Wieje, rozbujana woda nie ułatwia cumowania przy śluzach. Wchodzimy jednak na ostatni odcinek IJssel prowadzący przez Utrecht. Po przejściu przez centrum miasta, pod licznymi mostami, dochodzimy do miejsca, w którym zaczyna się kanał-fosa okrążający samą starówkę. Skręcamy w zaślepiony odcinek zachodni. Tu można się zatrzymać, aby zwiedzić miasto.

Utrecht leży wysoko nad kanałami, które przepływają przez miasto w głębokich, ceglanych wąwozach. Mosty biegną wysoko, nad samą wodą są sklepy i knajpki w dawnych magazynach, mosty zaś łączą ulice „piętro wyżej”.

 

relacje 2011 holandia1 21Przejście przez centrum UtrechtuNad Utrechtem góruje najwyższa w Holandii wieża, a opodal stoi... pół kościoła, do którego niegdyś należała. Środek nawy kościoła zawalił się w 1674 r. podczas huraganu: został transept i część nawy, które i tak są ogromnym budynkiem oraz oddzielona od nich wieża. W kościele rzeźby mają poniszczone, poobtłukiwane twarze: to efekt działalności „pobożnych protestantów”, którzy w imię Boga niszczyli po reformacji dzieła z czasów katolickich.

Czasu mamy niewiele. Zdążymy tylko trochę pochodzić po centrum Utrechtu, podziwiając kolejne miasto pełne zabytków. Utrecht jest duży i ruchliwy.

Musimy jednak wracać na jacht, czeka nas trudne przejście przez miasto. Dla płynących na północ przeznaczony jest kanał zachodni, ale on ma pod mostami tylko 1,90 m prześwitu. Jednostki wyższe płyną kanałem wschodnim i muszą we wszystkich ciasnych miejscach ustępować tym, którzy idą z przeciwka.

 

relacje 2011 holandia1 22Utrecht za ratuszemJuż pod pierwszym mostem budzimy przerażenie u sternika dużej barki. Nie wie przecież, czy człowiek płynący z przeciwka barką LeBoata ma pojęcie o zasadach nawigacji śródlądowej, przecież to może być kompletny amator, który wjedzie mu pod dziób. Gdy spokojnym manewrem ustępujemy mu pierwszeństwa, uśmiecha się.

Potem wchodzimy na kanał. Na początku jest niekłopotliwy, pod każdym mostem dwa przęsła, a na każdym moście rzeźba symbolizująca nazwę mostu. Tak przechodzimy do samego serca miasta.

Tu problem. Pod ratuszem kanał przepływa wąskim tunelem, a w tunelu jest zakręt. Nie widać, czy coś płynie z przeciwka. Manewrujemy przez kilkanaście minut, ustępując idącym z przeciwka. W końcu, rycząc buczkiem, wchodzimy do tunelu. Z przeciwka nikogo nie ma.
Przepływamy między wysokimi brzegami pełnymi restauracji.

 

relacje 2011 holandia1 23Polski statek w LoenenZ przeciwka nadpływa klasyczna gondola z gondolierem wyposażonym w jedno wiosło. W końcu dochodzimy do śluzy Weerd, o dziwnie wielkiej komorze. Za śluzą szereg mostów zwodzonych otwiera nam jadący na rowerze śluzant. Wychodzimy na rzekę Vecht i płyniemy spokojnie na północ między małymi miasteczkami. Tylko niekiedy przymusowy postój przed mostem.

Na noc zatrzymujemy się w małym miasteczku Loenen. Ta zupełnie nieznana mieścina jest równie ładna jak słynne, zabytkowe miasta. Nad rzeką pomnik burmistrza w postaci... kamiennej ławeczki jego imienia, można sobie posiedzieć nad wodą. I ciekawe spotkanie. Nadpływa rzeczny statek wycieczkowy. Sylwetka i nazwa jakieś znane: „Grażyna”. Rozpoznajemy łatwo gdański statek „białej floty”, wybudowany w Polsce w latach sześćdziesiątych XX wieku. Na dziobie nadal herb Gdańska, polska nazwa, tylko port macierzysty już holenderski. Przerobiony na kabinową jednostkę, pływa w Holandii. A w Polsce to nic się nie opłaca.

 

Piątek-sobota

Wychodzimy z Loenen i ruszamy na północ. Pod mostem zwodzonym, holenderskim obyczajem mostowy odbiera od nas napiwek do... zawieszonego na wędce chodaka, który celnie zarzuca w nasze ręce. Idziemy spokojnie meandrującą rzeką aż do Muiden, gdzie rzeka Vecht uchodzi do IJsselmeer. Muiden - niegdyś potencjalny konkurent Amsterdamu, obecnie małe miasteczko. Nie mamy jednak czasu na zwiedzanie. Musimy dziś wrócić do Strand Horst.

Przechodzimy śluzę w Muiden i ruszamy z powrotem jeziorami Ijsselmeer i Gooimeer. To będzie najtrudniejszy dzień podróży. Wada naszego „Cirrusa” - zbyt słaby silnik - daje się we znaki. Wieje mocny wiatr i barka ma poważne problemy z utrzymaniem kursu przy powolnej żegludze. Na Gooimeer nieprzyjemnie kiwa, a silnik nie jest w stanie przeciwstawić się wiatrowi spychającemu nas z farwateru. Trzeba płynąć pod dużym kątem do wiatru, a to oznacza dużą stratę czasu. Gdyby barka szła choćby dwa - trzy kilometry na godzinę więcej, problemu by nie było. Grozi przegrzanie silnika.

Z trudem zdążamy do śluzy Nijkerk przed jej zamknięciem, ale udaje się. W efekcie wieczorem jesteśmy w Strand Horst, a następnego dnia - w sobotę - oddajemy barkę i wracamy do Polski. Koniec rejsu, dopłynęliśmy na czas. Mamy za sobą ponad 440 km przepłyniętych w ciągu trzynastu dni, szesnaście śluzowań i niezliczoną ilość mostów zwodzonych. A poza tym niezwykłe piękno Holandii: setki wiatraków i miasta tak bogate w zabytki, jak nigdzie indziej.

 

Epilog

Po rejsie, oddając barkę, składam zastrzeżenie co do jej prędkości. Na skutek powolności „Cirrusa” zabrakło nam czasu na zwiedzenie Utrechtu i Muiden, musieliśmy się spieszyć w Lejdzie i Goudzie, zbyt dużo czasu straciliśmy na przepływanie z miasta do miasta. Holenderski szef LeBoata w Strand Horst dziwi się, gdy podaję mu, że barka na prostym odcinku kanału, podczas pomiaru prędkości szła zaledwie ciut ponad sześć kilometrów na godzinę i wyprzedzało nas wszystko, co unosiło się na wodzie, w tym wszelkie inne barki turystyczne. Nie zaprzecza, że to zdecydowanie za mała prędkość. Wie, że złożymy reklamację.

Po powrocie do kraju składamy reklamację, a pan Adam dzielnie nas wspiera. Tłumaczy naszą reklamację na angielski, nadaje jej bieg i dopinguje LeBoat do jej załatwienia. Firma uznaje reklamację, przyznaje, że nasz „Cirrus” nie spełniał warunków technicznych, gdyż nie osiągał przewidzianej prędkości. Deklaruje zwrot kilkuset euro z ceny rejsu. Przyjmujemy. Z przelaniem firma zwleka, ale jest przecież niezawodny pan Adam. Załatwia sprawę prosto: informuje LeBoat, że potrąca naszą należność z innej wpłaty i przekazuje nam zwracaną kwotę. Sprawa zostaje załatwiona w sposób w pełni nas satysfakcjonujący, „Azymut Czarter” stanął na wysokości zadania. LeBoat też nie traci naszego zaufania - uznał wadę barki. Zakładamy, że więcej się to nie powinno zdarzyć.