Jacht: Valonia
trasa: St. Malo - St. Mary's, Dublin, Waterford, Cork, Jersey
termin: 03.06 - 17.06.2006

 

Niedziela 12 czerwca, 2005

irlandia2006 07Kolejne spotkanie porejsowe, wspomnienia, setki zdjęć oglądanych w pośpiechu, uśmiechy, łyk zimnego piwa i następna opowieść z ostatniego rejsu, niezatarte wspomnienia ze wspólnie przepłyniętego pod żaglami kawałka życia. W gwarze przeplatanym wybuchami radości, ktoś nieśmiało rzuca sakramentalne pytanie "to dokąd płyniemy następnym razem?". Cisza, chwila niepewności, zastanowienia i kolejny raz słychać cichą, nieśmiałą propozycję Jacka "Irlandia?". Na odzew nie trzeba było długo czekać, pomysł wszystkim przypada do gustu, innych propozycji nie ma, zapada decyzja. Płyniemy do Irlandii, najlepiej gdzieś w czerwcu.

Skąd weźmiemy jacht ? Skąd zaczniemy rejs ? Na te pytania Jacek znajduje szybką odpowiedź, odpowiedzią jest Adam Kajdewicz i firma "Azymut Czarter Jachtów". W interesującym nas terminie są dostępne trzy jachty. Biorąc pod uwagę warunki pogodowe jakich należy się spodziewać na akwenie naszych wojaży, wybieramy wyglądający na najsolidniejszy, jacht dwumasztowy.

Teraz czas na opracowanie trasy dojazdu i trasy rejsu, tym zajmuje się Jacek, Zygmunt i ja. Zaprowiantowaniem na rejs zajmie się Antoni i Tomek D, ubezpieczeniem Tomek Z, apteczką na rejs Michał, podstawową "apteczkę techniczną" przygotowują Antoni z Tomkiem Z. Czas mija i termin rejsu jest coraz bliższy. Nasze podniecenie rejsem rośnie, z każdym dniem niecierpliwość wzmaga się, a wybujała wyobraźnia próbuje zdominować zimą kalkulację. Tydzień do rejsu, ostatnie spotkanie przedrejsowe, ustalamy ostatnie szczegóły, upewniamy się, że wszystko co zaplanowaliśmy jest przygotowane, że wszyscy wywiązali się ze swoich zadań, za tydzień będziemy już ….

 

01 czerwca 2006 czwartek godzina 1000 - Stacja benzynowa w Ożarowie pod Warszawą

irlandia2006 11Tu wyznaczyliśmy punkt zbiórki. Tu spotykają się wszyscy uczestnicy rejsu. Chwilę przed 1000 jesteśmy już w komplecie, osiem osób (niestety Zygmunt z nami nie płynie) w trzech samochodach, plus stos bagażu i kartonów z prowiantem. Zostało nam rozłożenie bagażu i prowiantu na poszczególne samochody (z Polski bierzemy przygotowane w wekach mięsne porcje obiadowe, wędlinę i sery - to co naszym zdaniem będzie najdroższe w rejonie naszego pływania) i możemy ruszać w trasę. Przed nami około 2000 kilometrów, liczymy, że dojazd do Saint Malo zajmie nam około 26-28 godzin.

Trasa Warszawa-Poznań jest prawie zakorkowana, postanawiamy jechać objazdem (Dzięki Michałowi mamy ze sobą Walkie-Talkie które bardzo ułatwiają i usprawniają komunikację między samochodami, w praktyce okazuje się, że ich zasięg wynosi około 1 km), a więc w Paprotni skręcamy w lewo na Bolimów, dalej na Łowicz, Łęczycę, Dąbie i w okolicy miasta Koło wpadamy, a raczej wpełzamy na "poznańską". Wolno poruszamy się w jednym wielkim sznurze ciężarówek. Pod Poznaniem jesteśmy już na autostradzie, co za ulga (trzy bramki, na każdej płacimy 11 pln/samochód). Robimy postój na obiad, rozprostowanie kości i ruszamy dalej do granicy polsko-niemieckiej. Granicę przekraczamy w Kostrzyniu.

Przed nami ok. 750 kilometrów niemieckich autostrad. Mkniemy bez większych przeszkód, tylko sporadyczne roboty drogowe i przelotne opady deszczu zmuszają nas do wolniejszej jazdy. W nocy mijamy granicę niemiecko-belgijską. Po przejechaniu około 200 kilometrów oświetlonymi belgijskimi autostradami jesteśmy we Francji. Tu zaczynają się autostrady płatne, pokonujemy trasę zgodnie z planem wyznaczonym przez "kalkulator drogowy" ze strony www.michelin.com. Przed godziną 0900 jesteśmy 50 kilometrów od Saint Malo, a więc trasę przejechaliśmy szybciej niż było planowane i mamy trochę czasu do przejęcia jachtu.

Postanawiamy, mimo zmęczenia, zwiedzić klasztor Mount Saint Michele, położony na wyspie na granicy między Bretanią a Normandią. Oświetlona słońcem, wznosząca się na skalistej wyspie nad połyskującymi w blasku piaskami podczas odpływu, potężna, monumentalna sylwetka klasztoru robi wrażenie. Zabudowania obronne opactwa niemal podwoiły wysokość skalistej wyspy. O tak wczesnej godzinie jest jeszcze mało zwiedzających, korzystamy z tego i zagłębiamy się w wąską, krętą średniowieczną, brukowaną uliczkę prowadzącą pod górę do klasztoru. W VIII w powstała tu mała kapliczka, z czasem rozbudowywana, a zabudowania wokół rozrosły się do potężnej twierdzy otaczającej klasztor benedyktyński. W średniowieczu klasztor był znanym ośrodkiem nauczania, po rewolucji stał się więzieniem, dziś jest jednym z najznamienitszych zabytków. Ale nas ciągnie dalej, po około trzy godzinnym zwiedzaniu ruszamy do Saint Malo.

 

02 czerwca 2006 piątek wczesne popołudnie - Saint Malo.

irlandia2006 04Jesteśmy na miejscu, ze znalezieniem mariny nie było problemu, jest słonecznie, temperatura około 22 C, słaby zachodni wiatr. Przed nami rozległa marina, setki jachtów, mniejszych stojących bliżej brzegu, większych luksusowych trzymających się końca kei i tych starych, drewnianych pamiętających jeszcze czasy gdy do portów wchodziło się na żaglach, wszystkie przycumowane do pontonowych pomostów a wśród nich nasz jacht Marie Jeanne 43 "Valonia" (aluminiowy kecz, 13,10 m długości, 2 m zanurzenia, Volvo Penta 55 hp). Czeka nas teraz przejęcie, zapoznanie się z funkcjonalnością, uzupełnienie zapasów i sztauowanie.

Część z nas rusza na zakupy, reszta uczestniczy w sztauowaniu i przejęciu jachtu. Musimy jeszcze uzupełnić paliwo i wodę. Pojawia się pierwsza niespodzianka, wszystkie dokumenty, instrukcje i opisy są w języku francuskim, języku w piśmie i mowie zupełnie nam nieznanym. Na szczęście osoba która przekazuje nam "Valonie" mówi po angielsku. W przeciwieństwie do jachtów np. chorwackich, ten wygląda na dobrze przystosowany do sailing'u (wyrazy podziękowania dla Adama Kajdewicza za trafną propozycję). Jedynie elektronika wydaje się być bardzo uboga. Około godziny 1800 jacht jest gotowy do wyjścia. Jesteśmy zmęczeni, nie spaliśmy od ponad 32 godzin. Większość postanawia trochę odpocząć i oddać się drzemce, ja z Jackiem idziemy na krótki spacer i coś zjeść na mieście. Regionalne smakołyki zawsze są dla nas nie lada atrakcją. Druga niespodzianka, we Francji nie zjemy nic przed godziną 1900, dziwny zwyczaj, zupełnie go nie rozumiemy, może to kwestia naszego zmęczenia, wracamy na jacht odpocząć. Tuż przed północą będzie wysoka woda, planujemy wyjście na sobotę 03.06.2006 o 0015.

 

03 czerwca 2006 sobota godzina 0015 - Saint Malo

irlandia2006 12Uruchamiamy silnik, włączamy elektronikę jachtową, o 0020 oddajemy cumy, mała na przód i ruszamy z prądem wynoszącym, pod słaby wiatr. Noc jest pogodna, chłodna, nad nami niebo usnute gwiazdami. Na pokładzie tylko niezbędna wachta. W koło nas niezliczona liczba światełek, stałych na lądzie i migających nawigacyjnych, identyfikujemy je kolejno, uważnie śledzimy wskazania echosondy, GPS upewnia nas, że idziemy prawidłową drogą. Mimo niskich obrotów silnika, 1200 obr/min, poruszamy się dość szybko, ponad 5 w. Omijamy wszystkie płycizny i odkładamy się na kurs ku wyspie St. Mary's, należącej do małego archipelagu, położonego na SW od najbardziej wysuniętego na zachód krańca Wielkiej Brytanii . Około 0600 prawe zielone światło gaśnie "bez rozkazu", na szczęście jest już widno, gasimy światła pozycyjne, później spróbujemy naprawić "zielone". Wieje NW 1B, wstaje słońce, ciśnienie wysokie 1025 hPa, idziemy w kierunku wysp Scilly, przed nami ok. 190 Mm żeglugi KD 296.

Pierwsze śniadanie na wodzie jemy na pokładzie, pogoda nas rozpieszcza, spodziewaliśmy się średnich temperatur 10-15 C, dość silnego wiatru i pochmurnego deszczowego nieba, a jest ciepło 22 C, słonecznie, słaby wiatr z NW, morze gładkie. Powoli dochodzimy do siebie po podróży, zaspani ale z uśmiechem w oczach wychodzimy na kolejne wachty. Jest czas. by sprawdzić "zielone", Antoni z Michałem oczyścili styki i światełko działa, na szczęście była to pierdoła. Spodziewaliśmy się sporego ruchu statków, obawialiśmy się mgieł, ale do tej pory nie spotkaliśmy żadnego, a widzialność jest doskonała. Jedyną "rozrywką" jest obiad i szklaneczka czerwonego francuskiego wina. Do wieczora bez zmian pogodowych, jedynie co się zmienia to prędkość po dnie, mimo stałych obrotów silnika, widać jak zmieniają się prądy. Jednostajny pomruk silnika ma moc usypiającą. Zapada zmierzch, na niebie pojawiają się miliony gwiazd.

 

04 czerwca 2006 niedziela - English Chanel

irlandia2006 02Noc przebiegła spokojnie, przy delikatnym mruczeniu silnika i delikatnym, usypiającym chlupaniu wody rozbijanej dziobem, cały czas pogoda bez zmian, w dzień ciepło, w nocy chłodno, brak wiatru, bez fal, ciśnienie wysokie 1023 hPa. Zbliżamy się do archipelagu wysp Scilly. Tomek D i Michał zawzięcie próbują złapać coś na wędkę, jak do tej pory bez sukcesu. Opalamy się i odsypiamy na pokładzie. Na niebie nie ma ani jednej chmurki. Kolejne wpisy w dzienniku jachtowym odliczają nam czas i przebytą drogę. Do wysp zostaje około 20 Mm, czas wyciągnąć ponton z bakisty i przygotować go do użytku, po kilkudziesięciu minutach jest już gotowy do wodowania.

Zimne piwo z jachtowej lodówki dodaje nam energii i uzupełnia zapasy płynów w organizmie, podchodzimy od południowego wschodu, wchodzimy między wyspy, w oddali baraszkuje kilka delfinów, idziemy dobrze oznaczonym szlakiem do Hugh Town na wyspie Saint Mary's by podejść od NW. Dochodzimy tuż przed 1700, wprawdzie jest niska woda, ale port, a raczej kotwicowisko jest otwarte dla wszystkich stanów pływów. Stajemy na jednym z kilku wolnych miejsc. Mimo ciasno rozstawionych boi cumowniczych i sporej ilości jachtów zacumowanych, jest wystarczająco dużo miejsca na manewry, zrzucamy ponton, montujemy silnik i pierwsza ekipa rusza na ląd w poszukiwaniu prysznicy i ewentualnie uregulowania "obowiązków" za cumowanie.

Jest czas na zwiedzanie. Mała malownicza miejscowość, na której żonkile rosną na obwałowanych polach, a kręte ścieżki i uliczki są pełne zaparkowanych samochodów, w koło puby (naliczyliśmy siedem), czyste kolorowe uliczki, wszędzie zielono, mnóstwo kwiatów, życie toczy się cicho i bez pośpiechu. Odwiedzamy jeden z pubów, mimo atrakcyjności miejsca i dość częstych wizyt żeglarzy nie tylko angielskich, na wyspie można płacić tylko funtami, na szczęście są bankomaty. Zimne piwo poprawia humory i ruszamy "zdobywać" wyspę. Na szczycie wzgórza jest pozostałość po starym forcie, są mury obronne, stary dzwon bez ringabuliny, zabytkowe działa, rozciąga się piękny widok na malownicze plaże i przesmyki między większymi wyspami archipelagu. Powoli zapada zmierzch, wracamy na pokład. Tu spędzimy noc, rano musimy zatankować, to nam pozwoli obliczyć zużycie paliwa.

 

05 czerwca 2006 poniedziałek - Saint Mary's

irlandia2006 13Rano śpimy dłużej, późniejsze śniadanie, około 1000 oddajemy cumę i podchodzimy do punku tankowania, jest spora kolejka, czas gdy większość jachtów opuszcza gościnny porcik, manewrujemy na silniku utrzymując miejsce w kolejce jachtów. Zatankowaliśmy około 90 litrów ropy, a więc spalanie przy niskich obrotach zamyka się w 3 litrach/godz. Podpływa do naszej burty motorówka z obsługi portu, czas na opłaty portowe. O 1100 ruszamy w kierunku Dublina, przed nami około 200 Mm żeglugi, wychodzimy tą samą drogą co wpływaliśmy, lecz teraz odkładamy się na kurs w kierunku Latarniowca "Seven Stones" wskazującego bezpieczną drogę między stałym lądem a płyciznami przy Wyspach Scilly.

Pogoda bez większych zmian, słonecznie, ciepło 20-22 C, wiatr odkręcił na NNE 1-2B, ciśnienie spadło do 1021 hPa. Na pokładzie błogie lenistwo urozmaicone posiłkami, słodyczami, owocami, szklaneczką wina lub zimnym piwem. Nawet najtwardszy sternik Michał zostaje pokonany przez pogodę. Po minięciu latarniowca idziemy w kierunku "Saint George's Channel" KD 005. Zapada zmierzch, zachód słońca zachwyca nas swoim urokiem, zapowiada się kolejna pogodna noc, jedynie wieczorny chłód jest dość przejmujący ok. 16 C, ale nie jest to dla nas problemem. Słychać tylko cichą, miarową pracę penty, lekki chlupot wody o kadłub, w koło tylko horyzont.

 

06 czerwca 2006 wtorek - Saint George's Chanel"

irlandia2006 14Wiatr zaczyna powoli odkręcać w prawo, nad ranem wieje już z E i dalej w ciągu dnia będzie skręcał aż do S, za to dmucha z siła w porywach do 1B, ciśnienie powoli rośnie i popołudniu osiągnie 1026 hPa. Wstaje kolejny słoneczny dzień.
Po śniadaniu pojawia się kolejne stado kilkunastu delfinów, mimo tego, że płyniemy na silniku baraszkują w koło jachtu. Bawią się w małych grupkach, 2-3 sztuki, podpływają blisko burty, płyną równolegle do naszego kursu, nagle przyspieszają i wyskakują z wody, nurkują i przepływają tuż przed dziobem po chwili jest już kolejna grupka gotowa do popisów.

Mimo słabego wiatru, od czasu do czasu wspomagamy się żaglami, dużym fokiem i bezanem, ale chyba bardziej robimy to z nudów niż z potrzeby zwiększenia prędkości czy możliwości popływania pod żaglami. Na pokładzie jedynie wachta przejawia oznaki życia, reszta załogi wypoczywa, śpiąc, opalając się, czytając książki, analizując mapy, powoli przyzwyczajamy się do rytmu wacht. Przed wieczorem zauważyliśmy brzeg Irlandii, wśród załogi pojawia się ożywienie. Irlandia powoli rośnie i robi się bardziej wyraźna z naszej lewej burty. Przed zachodem słońca jesteśmy już kilka mil od brzegu Irlandii. Płyniemy wzdłuż jej wschodniego wybrzeża w kierunku Dublina, po prawej burcie mijamy kilkanaście elektrowni wiatrowych wyrastających tajemniczo z wody. Ciśnienie spadło do 1024 hPa, temperatura wody cały czas 14 C, powietrza około 18 C. Obserwujemy słońce powoli chowające się za wzgórza zielonej wyspy. Zaczynają świecić latarnie morskie, identyfikujemy kolejne światełka. Nad ranem powinniśmy cumować w Dublinie.

 

07 czerwca 2006 środa - Dublin

irlandia2006 15Chwilkę po 0300 zaczynamy podejście do portu Dublin, jesteśmy przed wysoką wodą, zaczyna się wypatrywanie na tle oświetlonego brzegu światełek podejściowych. Wejście jest szerokie, tuż przed nim mijamy jakiś wychodzący statek, przesuwa się majestatycznie i po chwili zostawiamy jego oraz główki portu za rufą, daleko za rufą zostają też światła pozycyjne kolejnego, tym razem podchodzącego do portu, a więc prócz nas ktoś tu jeszcze pływa, teraz płyniemy rzeką w kierunku centrum miasta. 0505 cumujemy LB w marinie na południowym brzegu do pontonowych pomostów, marina nie jest duża, usytuowana wśród nabrzeży dla statków handlowych, żurawi przeładunkowych, wita nas łamana angielszczyzna mężczyzny z obsługi. który wyszedł, by odebrać cumy, po chwili rozmawiamy już płynną polszczyzną.

Odwiedzamy prysznice, cóż za ulga. Jakie plany ? Przecież o 0630 nikt "normalny" nie pójdzie spać. Decyzja może być jedna - idziemy w miasto. Zapowiada się kolejny słoneczny dzień. Marina oddalona jest od centrum o ok. 2-3 km, chyba odwykliśmy od takich spacerów. Dublin południowo-wschodni pomimo bliskości murów miejskich pozostawał niezagospodarowany aż do końca XVI wieku, kiedy założono Trinity College. Rozkwit tej części Dublina nastąpił dopiero w połowie XVII wieku, powstało wtedy wiele imponujących gmachów publicznych. Najbardziej charakterystycznymi pozostałościami georgiańskich czasów są piękne skwery. Ta część Dublina jest dziś turystycznym centrum stolicy z atrakcyjnymi sklepami przy Grafion Street. Na ulicach spotykamy spory ruch, jest pora dojazdów do pracy. Wszędzie czysto, kolorowo, mnóstwo zieleni. Każda kamienica przystrojona jest w kolorowe rośliny, nawet latarnie obwieszone są donicami z najróżniejszymi kwiatami. Nie ma wysokiej zabudowy, wszędzie 2-4 piętrowe kamienice, czasami trafiamy na kilkupiętrowy biurowiec.

 

irlandia2006 16"Bary śniadaniowe" są już czynne, choć znacząca większość stolików jest pusta, widać, że Dublin już nie śpi. Dublińczycy bez pośpiechu zmierzają ulicami. Zaglądamy do jednego z barów na "irlandzkie śniadanie", warto było spróbować, choć gdybym miał jeszcze kiedyś wybierać między tostami, dziwną parówką, puddingiem, dżemem, kawą i czymś jeszcze o zupełnie nieokreślonym smaku a jajecznicą na szynce czy bekonie, z pewnością wybrałbym to smaczniejsze z jajkami. Zwraca naszą uwagę obserwacja, że większość barów prowadzona jest przez azjatów. Idziemy dalej delektować się urokiem ciepłego Dublina. Na ulicach często słychać polski język. Godzina 0800 część pubów jest już otwarta i ku naszemu zaskoczeniu, są już w środku goście, sennie sączący zimnego Guinnessa, przeglądający prasę lub niemrawo dyskutujący.

Postanawiamy zajrzeć do jednego z nich i oddać się rozkoszy tego irlandzkiego zimnego, ciemnego napitku. W pubach zakaz palenia tytoniu, przed wejściem grupki palaczy w milczeniu uwalniający gęsty dym. Na barze bezwładnie leży codzienna gazeta. Po wysuszeniu szklaneczki udajemy się na dalsze zwiedzanie. Dublin południowo-zachodni wywodzi swoją historię od czasów prehistorycznych. Badania dowodzą, że około 840 roku wikingowie założyli tu regularną osadę. Początki miasta sięgają średniowiecza. W 1170 roku Normanowie otoczyli zamek zwartym pierścieniem murów obronnych. W epoce georgiańskiej gdy miasto rozrastało się, przy wąskich brukowanych uliczkach w rejonie Temple Bar zamieszkali kupcy i rzemieślnicy. Dziś jest to najmodniejsza część miasta, z kawiarniami, pubami i rozmaitymi sklepikami. Jednak z czasem nasze zmęczenie staje się coraz silniejsze i postanawiamy trochę odpocząć przez wieczornym poznawaniem "rozkoszy" Dublina.

Wieczór, ponowna kąpiel w ciepłej wodzie i siły wracają. Ruszamy w poszukiwaniu słynnych irlandzkich pubów. Trafiamy ponownie na "Temple Bar" rejon Dublina gdzie królują puby i tysiące ludzi cieszących się ich istnieniem. W XVII wieku, rejon ten zamieszkiwało wielu podejrzanych typów, a Fownes Street słynęła z domów publicznych. Dzisiaj jest to ciekawa część miasta z barami, restauracjami, sklepami i kilkoma galeriami. Na małym placu otoczonym pubami dwóch czarnoskórych bawi tłum wyginając swoje ciała jakby były z miękkiej gumy, co jakiś czas słychać owacje i brawa, my idziemy zwiedzać puby. We wszystkich jest tłoczno, do baru długa kolejka. Każdy pub ma swój swoisty, niepowtarzalny klimat, na ścianach mnóstwo starych zdjęć, większość z nich związana jest z wyścigami koni lub psów, albo akcentami marynistycznymi, czasami dostrzec można stare zdjęcia rodzinne. Szwendamy się między najróżniejszymi pubami, słuchając w nich irlandzkiej muzyki na żywo i próbując różnych gatunków piwa. Północ już za nami, w pubach i na ulicach nieustannie ożywiony ruch, lecz dla nas czas wracać na pokład, szkoda wielka opuszczać to miejsce, ale w nocy wychodzimy w dalszą podróż. Na pożegnanie kawa po irlandzku w jednym z bocznych pubów i wracamy na jacht.

 

08 czerwca 2006 czwartek - Morze Irlandzkie

irlandia2006 170150 uruchamiamy silnik, 0155 oddajemy cumy, silnik mała naprzód, ruszamy w kierunku Waterford, najstarszego miasta Irlandii, założonego przez Wikingów w 914 r u ujścia rzeki Suir. Przed nami ok. 110 Mm żeglugi na południe wzdłuż wybrzeża Irlandii. Noc jest jasna i pogodna, widoczność dobra, wiatru ponownie nie stwierdzono, temperatura powietrza 15 C, temperatura wody 14 C, ciśnienie spada do 1020 hPa. Po śniadaniu część załogi postanawia umilić sobie podróż grą w "tysiąca", reszta sennie pełni wachty lub równie sennie dopinguje graczy. Antoni z Pawłem postanawiają zadbać o codzienną higienę wylewając na siebie kubły morza irlandzkiego. Wzdłuż prawej burty powoli przemieszcza się zielona wyspa.

W Waterford powinniśmy być w nocy, a więc będzie cały dzień na zwiedzanie, przychodzi nam pomysł, by wynająć samochód i pojechać w głąb wyspy. Znaleźliśmy w przewodniku numer telefonu do wypożyczalni, ale nikt nie odbierał, więc pomysłu nie udało się zrealizować, szkoda. Około godziny 1800 mijamy kolejny latarniowiec "Koningbeg" i kierujemy się ku zatoce wejściowej do Waterford. Przed wejściem przygotowujemy dodatkowo WaitPoint'y na ręcznym GPSie Michała. Czeka nas około 3 godzin żeglugi między płyciznami. Zapada zmierzch, po gładkiej wodzie idziemy wąskim wejściem w kierunku miejskiej mariny. Podejście jest ciekawe, ok. 15 Mm malowniczym i krętym szlakiem w głąb lądu, po drodze można trafić na statki handlowe których port jest gdzieś w połowie drogi do mariny. Tu po raz pierwszy zauważamy dość spore niedokładność pokładowego GPS, przekłamania sięgają ok. 1 kbl. Niecierpliwie wypatrujemy kolejnych nocnych znaków nawigacyjnych, każde nowe światełko ma uważnie badaną charakterystykę. Jacek kontroluje naszą drogę z nawigacyjnej, Paweł steruje z zegarmistrzowską precyzją. Ciśnienie spada do 1018 hPa. Mija północ, mijamy kolejny zakręt, pojawiają się światła miasta, podchodzimy bliżej, wypatrujemy miejsca do cumowania.

 

09 czerwca 2006 piątek - Waterford

irlandia2006 18Godzina 0200 cumujemy do kei PB, 0215 po podłączeniu zasilania z lądu odstawiamy silnik. Krótki spacer po mieście, jest cicho, pusto i kolorowo. Wszędzie widać kwiaty, neony, a kolorowe witryny sklepów migają zachęcająco. Trafiamy na ostatni czynny pub, guinness na dobranoc i wracamy na pokład. Rano szukamy miejsca z prysznicami i miejsca gdzie możemy dokonać opłat portowych oraz uzupełnić paliwo. Wszystkie formalności można załatwić w ratuszu, a prysznic jest dostępny w pobliskim hotelu w klubie fitness. Ponownie uzupełniamy paliwo, tym razem dowozimy je w kanistrach taksówką z pobliskiej stacji, cóż stacja paliw dla jachtów, kutrów, motorówek jest oddalona o jakieś 7 Mm, szkoda nam czasu na manewrowanie.

Teraz spacer po mieście i szukanie pubu w którym przy kufelku piwa zobaczymy pierwszy mecz naszej reprezentacji na mistrzostwach świata. Pubów nie brakuje, jest w czym wybierać, my wybraliśmy ten z największym telewizorem. Waterford jak większość tutejszych miast jest ciepły i kolorowy, pełen zieleni i ludzi którzy spokojnym krokiem z uśmiechem na twarzy podążają w swoim kierunku. Od XVIII w na rozwój miasta między innymi ma znaczący wpływ tutejsza huta szkła, warto ją odwiedzić by z bliska zobaczyć proces produkcji kryształów. Z powodu prac archeologicznych w centrum, miasto utraciło trochę blasku. Ocalałe partie murów miejskich, przeplatane potężnymi wieżami obronnymi, wyraźnie określają obszar ufortyfikowany przez Wikingów. Nie ma tu wysokiej zabudowy, a wszystkie kamienice mają swój odrębny kolorowy urok. Zbliża się godzina meczu, czas zająć miejsca, w pubie sporo ludzi, ale tłoku nie ma. Z nadzieją i zimnym piwem zasiadamy przy jednym ze stolików. Po meczu w milczeniu wracamy na jacht.

Godzina 2300 uruchamiamy silnik, 2315 oddajemy cumy i ruszamy z prądem ku ujściu. Po kilku minutach do naszych uszu dociera niepokojący odgłos zacierającego się silnika, Jacek błyskawicznie zrzuca bieg, silnik pracuje na luzie, niepokojący odgłos znika. Prąd zaczyna nas znosić, obracać bezwładnym jachtem. Dwie osoby do kotwicy, dwie osoby do foka, echosonda wskazuje coraz mniejszą głębokość, fok postawiony, powoli nabieramy prędkości manewrowej, cyferki na echo rosną, prąd nas wynosi, ale wiatr wpycha, trzeba to wykorzystać. Obijacze na lewej burcie, podchodzimy do kei. Po krótkich oględzinach okazuje się, że dławica nie miała należytego smarowania. Odrobina WD40 rozwiązuje problem, ponownie oddajemy cumy.

 

10 czerwca 2006 sobota - Cork

irlandia2006 19I znowu manewrujemy z uwagą wąskim farwaterem, z uwagą wypatrując kolejnych światełek, płyniemy szybko niesieni prądem wynoszącym i nurtem rzeki. Noc jest jasna, widoczność dobra, chłodno, wiatr się wzmaga, ciśnienie spadło do 1008 hPa i chyba będzie dalej spadało. Wysokie brzegi rzeki porośnięte drzewami ukrywają nas przed wiatrem. Około 0200 z rzeki wypływamy na rozległą choć płytką zatokę, wieje 3-5B z ESE, idziemy ostro do wiatru na żaglach i silniku, zaczyna nam po raz pierwszy w tym rejsie chlapać na pokład. Płyniemy w kierunku miasta Cork, miejsca gdzie powstał pierwszy na Świecie jachtklub, regionu który przyciągał turystów już od czasów wiktoriańskich skalistymi przylądkami wyłaniającymi się nagle z wód Atlantyku, wioskami rybackimi schronionymi w głębi zatok, porywającymi pejzażami.

Przed nami około 70 Mm żeglugi. Płyniemy na małym foku, zarefowanym grocie i bezanie. Ciśnienie jeszcze spada i około południa dochodzi do 1006 hPa, nad nami ciężkie chmury, sztaujemy wszystko na sztormowo, zaczyna padać deszcz, widoczność pogarsza się. Z pokładu naszego jachtu para gołębi robi sobie lotniskowiec, a może wycieczkowiec, nie boją się, chętnie piją wodę z podstawionej miseczki. Chmury powoli podnoszą się. Przed nami kolejne ciekawe wejście do portu położonego wgłębi zatoki na rzece. Mimo wysokiej wody manewrujemy z uwagą między płyciznami i mnóstwem małych żaglóweczek klasy Kadet czy Optymist na których ścigają się kilkulatki. Podziwiamy ich zapał i wolę rywalizacji. O godzinie 1550 cumujemy w pierwszym na Świecie jachtklubie, 1600 odstawiamy silnik, czas zatroszczyć się o formalności portowe i uzupełnić zapasy paliwa i wody pitnej. Jak zwykle wielką radość sprawia nam gorący prysznic. Wieczorem ruszamy zwiedzać Cork, jest deszczowo i chłodno.

Dzisiejszy port w Cork nie odgrywa już tak istotnej roli jak dawniej, jednak ze względu na liczbę i rangę odbywających się tutaj imprez kulturalnych zyskał miano drugiego miasta Irlandii. Cork swoją nazwę wywodzi od bagnistych terenów nad rzeką Lee. Wąskie uliczki, kanały żeglowne i georgiańska architektura stwarzają w mieście europejski klimat i ściągają rzeszę turystów. Cork nie zaskoczył nas niczym, podobny jak poprzednie miejsca, równie uroczy ze swoistym klimatem, może jedynie pubów trochę mniej, a może się już do ich ilości przyzwyczajamy. Późnym wieczorem wracamy na jacht. Dzwoni Zygmunt, nasz znajomy z którym pływamy od około 20 lat, ostrzega nas przed rozległym, pogłębiającym się niżem na NW od Irlandii. Resztę wieczoru spędzamy w mesie, zastanawiamy się co nas czeka w najbliższych dniach.

 

11 czerwca 2006 niedziela - Morze Celtyckie

Rano o 0800 z wysoką wodą oddajemy cumy i opuszczamy marinę. Jest chłodno. Wiatr S 5B, temperatura powietrza 12 C, temperatura wody 14 C, ciśnienie 1011 hPa a więc zaczyna rosnąć, a może tylko chwilowo. Kierunek wiatru nie jest pomyślny, ale na foku i bezanie idziemy z prędkością około 4,5w w prawie w pożądanym kierunku. Dzień mija bez większych wydarzeń, urozmaicany jedynie spacerami pokładowego gołębią, który gości u nas od kilku godzin. Idziemy ostro na wiatr, prawym halsem, mając nadzieję, że wiatr odkręci na W ku N. Obserwujemy mijające nas fale, jedynie barometr cieszy się powodzeniem, systematycznie stukany, pokazuje nam swoje wskazania, które pilnie obserwujemy. Pod wieczór wiatr delikatnie słabnie do 4B. Chmury zasnuwają niebo. Na pokładzie znowu zostaje jedynie wachta.

 

12 czerwca 2006 poniedziałek - Atlantyk

Dzień wita nas chmurami i mżawką, jest chłodno, ciśnienie powoli rośnie 1012 hPa. Wiatr delikatnie słabnie 4-2B i zmienia kierunek na SW. Idziemy na bezanie, zarefowanym grocie i foku. Znowu jedyną rozrywką stają się posiłki. Jacht miarowo pracuje na długiej fali, wprowadzając poczucie spokoju i błogości. Goszczący na naszym pokładzie gołąb znalazł sobie miejsce pod siedziskiem dla sternika, czasami zagląda do mesy, podzióbie okruszki, wypije trochę wody i wraca na swoje miejsce, mamy wrażenie, że zupełnie mu nie przeszkadzamy. Pogoda powoli poprawia się. Wieczorem wiatr odkręca na W i słabnie 2-0B, zrzucamy żagle, idziemy na silniku, martwa fala bezładnie miota takielunkiem i nami, pocieszeniem jest rozpogodzenie, niebo prawie bezchmurne, ciśnienie rośnie i doszło już do 1017 hPa. A więc, na drodze "groźnego" niżu rozbudowuje się wyż, jest szansa, że niż zostanie zepchnięty i nie będziemy mieli okazji się spotkać, w końcu jesteśmy na wakacjach.

 

13 czerwca 2006 wtorek - Kanał Angielski

irlandia2006 10Ciśnienie lekko waha się, wiatr odkręcił na N i wieje z siła 1B, na niebie coraz więcej ciężkich chmur, widzialność pogarsza się, temperatura powietrza około 16-17 C. Idziemy na silniku i foku. Na morzu pusto, czyżby wszyscy byli na urlopach. Około południa zaczyna padać deszcz, widzialność jeszcze bardziej pogarsza się. Dzień mija bez większych atrakcji, tradycyjnie z wyjątkiem posiłków i cogodzinnych wpisów w dzienniku jachtowym, oraz spacerów naszego gołębia pokładowego. Co kilka godzin, skrzydlaty pasażer wzbija się w powietrze, robi jedno, czasem dwa kółka wokół jachtu i ląduje na pokładzie.

Zbliżamy się do wyspy Jersey, przestaje padać, wraca wakacyjna pogoda. Tuż przed zachodem słońca mijamy jacht pod brytyjską banderą, przechodzi za naszą rufą. Do wyspy podchodzimy KD 110, chcemy ominąć płycizny przejściem blisko południowego brzegu Jersey, to skróci nam drogę o kilka mil. Mijamy prom o "kosmicznych" kształtach, prawdopodobnie idący ku brzegom angielskim. Zaczynamy nawigować na migające światełka podejściowe. Na tle rozświetlonego miasta z trudem wypatrujemy kolejne punkty nawigacyjne. Port jachtowy Jersey jest "otwarty" w przedziale trzy godziny przed do trzy godziny po wysokiej wodzie. Nie zdążymy, musimy szukać miejsca do cumowania przy pontonach dla "spóźnialskich".

 

14 czerwca 2006 środa - Jersey

irlandia2006 15Wpływamy w obszar portu, mijając kolejne światełka nabieżnikowe idziemy w kierunku bramy do basenu jachtowego, tuż przed nią, po lewej stronie powinny być pontony dla oczekujących. I są, tyle, że nie ma przy nich dla nas miejsca. W tym momencie zauważamy, że nad bramą do mariny zapalone są trzy zielone światła, a wysokość wolnej wody to 2,5 metra, wchodzimy i znajdujemy wolne miejsce postojowe przy pierwszej kei. 0040 cumujemy LB, podłączamy prąd i odstawiamy silnik. Nad bramą do basenu zapalają się trzy czerwone światła, a na tablicy pokazującej wolną wodę liczba 1,60 zmienia się na 0,00. No proszę, mieliśmy jeszcze około 15 minut zapasu, nie warto martwić się na zapas. Z zaciekawieniem obserwujemy jak z pluskiem i szumem odpływa woda.

Idziemy na krótką wycieczkę. Jersey już śpi, na ulicach pusto, tylko nocne światełka i oświetlenie witryn sklepowych wydają się czekać na "spóźnialskich". Wracamy na jacht. Rano budzi nas stukanie w kadłub, uprzejmy lecz zdecydowany murzyn w mundurze służb portowych, z kamienną twarzą oczekuje uiszczenia opłat portowych. W zamian dostajemy kod do łazienek i znowu gorący prysznic jest nieocenioną rozkoszą. Śniadanie i jajka na bekonie, taką ucztę kulinarną może zafundować nam jedynie Tomek D. - jego posiłki zawsze pochłaniane są przez załogę "do ostatniego okruszka". Nasz pasażer na gapę, po blisko 3 dobach wspólnej wędrówki, postanawia nas opuścić. Idziemy poznawać uroki miasta i wyspy, oraz poszukać pubu w którym uda się wieczorem obejrzeć kolejny mecz naszej reprezentacji na mistrzostwach świata.

Podobnie jak w poprzednio odwiedzanych miejscach, mamy wrażenie, że tubylcy zajmują się przede wszystkim pielęgnacją zieleni. Na ulicy spory ruch, ale dominują osoby w podeszłym wieku. Wspinamy się na wzgórze na którym podziwiamy pozostałości po starym forcie dominującym nad miastem i portem. Wyraźnie widać miejsca baterii broniących wyspy. Wieczór spędzamy w pubie dopingując naszą reprezentację piłkarską. Do portu wracamy ponownie ze spuszczonymi głowami. Opracowujemy drogę wyjścia z portu, ominięcia płycizn i podejścia do Saint Malo, wiemy już, że bardziej dokładny jest Michałowy GPS samochodowy niż ten pokładowy. 2330 uruchamiamy silnik, oddajemy cumy i z odpływem opuszczamy gościnne, spokojne, dostojne, flegmatyczne Jersey. Wieje wiatr NNE o sile 2-3B, niebo całkowicie zachmurzone, ciemna noc, ciśnienie lekko opadło i wynosi 1014 hPa. Uważnie kreślimy naszą drogę na mapie.

 

15 czerwca 2006 czwartek - Saint Malo

irlandia2006 03Manewrujemy między płyciznami, idąc od boi do boi jak po sznurku. Przed świtem wiatr trochę tężeje i podnosi się wyższa fala. Do Saint Malo z Jersey mamy około 40 Mm. O świcie spoza chmur zaczyna przebijać się słońce. Wchodzimy na podejście do portu, po drodze mijamy promy, tu ruch statków jest bardziej intensywny. 0835 cumujemy LB w Saint Malo, 0845 odstawiamy silnik, "tak stoimy". Mamy czas na odpoczynek, kąpiel, spakowanie się, przygotowanie jachtu do przekazania i zwiedzenie miasta. Śniadanie przyrządza niezastąpiony w kambuzie Tomek D, z pełnymi brzuchami, z uczuciem "przesycenia pokarmowego" idziemy zwiedzać miejsce w którym dwa tygodnie temu zaczynaliśmy, a teraz kończymy rejs do Irlandii.

Saint Malo, miasto i port położony w Bretanii, krainie morza o której krąży wiele legend o zatopionych miastach i arturiańskich lasach, krainie gdzie prehistoryczne megality wyrastają tajemniczo z lądu i z morza, a to, co średniowieczne, miesza się z tym, co nowoczesne. Długie nieregularne wybrzeże jest wielką atrakcją. Wspaniałe plaże, omywane przez potężne przypływy, ciągną się wzdłuż północnego wybrzeża, pełnego ogromnych ławic ostryg. Tradycyjne stroje oraz muzyka celtycka są nieodłączną częścią bretońskiego stylu życia. Obwarowana wyspa Saint Malo zajmuje strategiczne miejsce u ujścia rzeki Rance. Od XVI do XIX wieku port zdobywał bogactwo i sławę dzięki wyczynom swoich żeglarzy. Stare miasto otoczone jest murami z których roztacza się piękny widok na miasto i okolicę. Mimo niszczycielskich bombardowań w 1944 roku, miasto zostało starannie odbudowane. Mija ostatni dzień rejsu, wieczorem spotykamy się na jachcie, wspólna kolacja i pierwsze działania, w ciszy i zadumie, przygotowujące jacht do zdania.

 

16 czerwca 2006 piątek godzina 0900 - Saint Malo, czas powrotu

Wszyscy na nogach od 0700, uwijamy się z pakowaniem i sprzątaniem jachtu. O 0900 pojawia się opiekun jachtu i zaczyna się przekazywanie. Około 1030 jacht zdany, rejs jest zakończony, pakujemy ostatnie bagaże do samochodów, ostatni prysznic i czas ruszać w drogę powrotną. Ruszamy o 1145. Po drodze kupujemy francuskie bułeczki jako suchy prowiant na drogę. Przed granicą francusko-belgijską zatrzymujemy się w Cambrai na ostatnią francuską kawę. Trafiamy do rodzinnej restauracji specjalizującej się w naleśnikach, karta dań jest długa, a francuskie nazewnictwo prowokuje wyobraźnie. Szkoda, że nikt z obsługi nie włada angielskim, zamawiamy więc na czuja. Po około 20 minutach wszyscy zachwycają się smakiem, kiwając z zadowoleniem głowami, tego co zamówiliśmy "w ciemno". Po naleśnikowym obiedzie i po krótkim spacerze ruszamy w dalszą drogę. Przed nami Belgia, później Niemcy i rano powinniśmy zjeść polskie śniadanie w polskiej gospodzie przy polskiej drodze.

 

17 czerwca 2006 sobota godzina 1200 - Stacja benzynowa w Ożarowie pod Warszawą

Zatrzymujemy się na stacji benzynowej na "pożegnalną" kawę. Rejs dobiegł końca, czas rozjechać się do domów. Za kilka tygodni spotkanie porejsowe, ciekawe jaka tym razem padnie odpowiedź na sakramentalne pytanie "to dokąd płyniemy następnym razem?"

 

W rejsie uczestniczyli:

zaloga1Antoni, Jacek, Waldek

zaloga2Darek, Michał, Paweł

zaloga3Tomek D, Tomek S