Jacht: BAVARIA 41
trasa: WARNS - WARNS
termin: 27.07 – 10.08.2007

Trasa: WARNS – DEN HELDER - CHERBOURG – PORTHSMOUTH – DOVER – NIEUPOORT – AMSTERDAM – STAVOREN - WARNS

 

26.07.2007 - czwartek – Wrocław - 10.11 wyjazd

relacje 2007 holandia1 01Podróż bez przygód, w Poznaniu jesteśmy z 15 min. opóźnieniem. Jurek przyjeżdża około 13.30 samochodem Dewoo Nexia, a Andrzej Mercedesem Vito, ludzie mili i otwarci. Jedziemy do Auchan na zakupy, wydajemy około 2 500 zł, teraz kawka z dużym niesmacznym ciachem z pianką i wreszcie ruszamy, jeszcze kupujemy baterie R-20 (w supermarkecie nie było). Na 20 km przed granicą zatrzymujemy się w zajeździe i restauracji „Lubuska” , każdy coś zamawia, wszystko wygląda apetycznie i ceny są przystępne.

Ja najedzony kanapkami jeszcze z domu zjadam tylko zupę grochową i wypijam duże tyskie. Granicę przekraczamy około 23.00. Szybkie sprawdzenie paszportów i w drogę, jedziemy autostradą E-12, a później E-10 na Hanower. Jurek stale utrzymuje optymalną prędkość 130 km/godz. Za Hanowerem zatrzymujemy się na przydrożnym parkingu na „nocleg” – czas nas nie goni, zaczął padać deszcz i zrobiło się zimno. Mój wór żeglarski z cieplejszym ubraniem jest w busie Andrzeja, ludzie pozasypiali – nie chcę ich budzić, zasypiam więc ubrany tylko w koszulkę z krótkim rękawem, szyby zaparowały, Jurek je trochę uchylił – trochę zmarzłem.

 

27.07.2007 - piątek - za Hanowerem

Budzimy się około 06.00, szybka toaleta i o 06.30 ruszamy dalej, w okolicy Bremy Jurek mimo informacji Jacka, przeoczył zjazd. Trochę błądzimy aby wrócić na właściwą autostradę, w końcu po zapytaniu się przygodnych Niemców jedziemy na przeprawę promową przez Wezerę w Blumenthal 53°18’135’’ N, 8°56’007’’ E, kierujemy się na Oldenburg E-28. tu znowu nie skręcenie w prawo na zjeździe 11 co spowodowało że musieliśmy zrobić kółko, zajęło nam to 0,5 godz. Około 08.30 na parkingu robimy śniadanie – chleb, kiełbasa, pomidory, ogórki, ser pleśniowy. Najedzeni jedziemy dalej, o 09.00 niepostrzeżenie przekraczamy granicę holenderską, stwierdzamy to dopiero po zauważeniu że napisy są w innym języku, żadnych szlabanów, straży granicznej i celników – oto dobrodziejstwo Umowy z Schengen (my też tak będziemy mieli od trzeciej dekady grudnia tego roku). Jedziemy A-7 na Amsterdam.

Godzina 13.00 powoli dojeżdżamy do Stavoren i Warns. Po drodze mijamy mnóstwo przesympatycznych domów, przeważnie dość małych, ale bardzo urokliwych i zadbanych. Jest to już terem depresji wszędzie łąki, a na nich wszechobecne bydło i gdzieniegdzie konie. Gospodarstwa są dość luźno usytuowane z charakterystycznymi domami – część frontowa z cegły klinkierowej, a tylna, inwentarska czy magazynowa pod wspólnym dachem ze strzechą trzcinową. Zdecydowana większość domów w oknach od zewnątrz ma zamontowane markizy z sympatycznymi falbanami. Złożone, z daleka sprawiały wrażenie jakby gipsowych obramowań okiennych.

 

relacje 2007 holandia1 01bNo, jesteśmy na miejscu, marina przyjemna, w zatoce z wyjściem na Johan Friso Kanal, w odległości 2 Mm na wschód od Stavoren. W oczy rzuca się szklana piramida, w której ma biuro havenmaster jest kawiarenka, magazynki podręczne i sanitariaty (bezpłatne). Mamy czas, jacht jeszcze nie gotowy, idziemy więc do Warns poprzez zwodzony most do knajpki na piwo. Wypijam też cappuczino (ohyda, w Holandii już nigdy tego nie zamówię). Łódka ma być do odebrania o 17.00 – zabrano lodówkę do naprawy, przecieka też kingston w części dziobowej. Jacht to Bawaria 41 Holiday o długości 12,94 m i pow. żagli 92 m/2 i o nazwie „Noya”.

Po powrocie z knajpki, jemy „obiad” – Renata na pudłach robi kanapki z pasztetem, pomidorami, chwytamy też kiełbasę w garść i zagryzamy suchym chlebem i ogórkiem, ja zjadam w pierwszej kolejności kanapkę jeszcze z domu. Wysyłam też SMS do Ani z informacją że dotarliśmy na miejsce bez problemów. Anula niemal natychmiast odpisała.

Oczekiwanie na odbiór jachtu przedłuża się, Renata, Zbyszek i Ja próbuję drzemać w samochodach, Jurek, oba Jacki, Marcin i Andrzej siedzą w kawiarence pewnie przy piwku i analizują trasę rejsu. Po pewnym czasie postanawiam napić się dobrej herbaty i też idę do kawiarenki.
Obsługująca Holenderka otwiera przede mną sympatyczną drewnianą skrzyneczkę oferują przeróżne gatunki herbat, po wnikliwym obwąchaniu wszystkich wskazuję najbardziej mi odpowiadającą, niebacznie proszę też o plasterek cytryny. Już w myślach delektowałem się wspaniałym aromatem, gdy wspomniana pani podała mi szklankę wrzątku z cytryną w środku. Zagotowało się we mnie, herbata już się nie zaparzy właściwie i w efekcie wypiłem lurę. Wyciągnąłem daleko idący wniosek - Holendrzy nie mają kultury picia herbaty.

 

relacje 2007 holandia1 02Podstawiono wreszcie jacht, odbiór, drobne naprawy (np. nie świeciła lampa na maszcie), sztauowanie i na koniec kolacja - to wszystko dało nam zajęcia do 24.00. Zmęczeni idziemy wreszcie spać, koje zajmujemy wachtami. Mamy do dyspozycji cztery kabiny i wygodną mesę. W mesie po lewej stronie idąc od rufy jest druga toaleta, dalej lodówka, kuchnia gazowa z piekarnikiem i zlewozmywak, na ścianie burty i pod blatami jest mnóstwo szafek. Po prawej stronie od rufy znajduje się aneks nawigacyjny, kanapa tapicerowana, na burcie też liczne szafki, na środku stoi eliptyczny stół otoczony kanapą tapicerowaną również z lewej strony tak że właściwie wszyscy mogli jednocześnie usiąść za stołem. Uchylne siedziska kanap pozwalały pod nimi również schować sporo rzeczy. W kojach są bakisty i szafki, bez problemu chowamy w nich wszystkie rzeczy.

Nasza ósemka to Renata z Warszawy, a właściwie Renatka będąca rodzynkiem jachtowym i naszą „Księżniczką”, Jurek z Kwidzyna – skipper, Andrzej z Warszawy, dwóch Jacków: z Tczewa i Warszawy, Marcin z Warszawy, Zbyszek z Korzeniewa koło Kwidzyna oraz piszący to Jurek z Wrocławia.

 

28.07.2007 r. - sobota - Warns 52°88’457’’ N, 5°40’071’’ E

relacje 2007 holandia1 03Wychodzimy na silniku o 08.00. Po około 20 min. bez oczekiwania, śluzujemy się i jesteśmy na Morzu Wewnętrznym (Ijsselmeer). Idziemy dalej na silniku, około 08.30 śniadanie, wachtę kambuzową ma Renata z Jackiem K., czekają na nas stosy pokrojonego chleba, pyszne wędliny – polędwica i kiełbasa myśliwska, ser żółty, do tego wyjątkowo dobre ogórki małosolne (bardzo dobry zakup), pomidory, papryka, do popicia herbata i kawa. Najedzeni stawiamy żagle – idzie nam to bez problemu, prym wiedzie Andrzej.

Wiatr W, 4°B, wchodzimy na tor podejściowy do Den Oever 52o93’353’’ N, 5o04’169’’ E, do śluzy, zwijamy żagle, płyniemy na silniku „fordewindem” mijając kolejne czerwone boje prawą burtą. Szerokość toru to około 1 kabel, z lewej bliźniacze zielone boje. Śluzowanie znowu bez oczekiwania godz. 12.00, przy główce wyjściowej ohydna plama brudnego świństwa – tak wygląda dbanie o środowisko naturalne w Holandii. Idziemy dalej na silniku, Andrzej wpada na świetny pomysł by zrobić z zupek minutek aperitif przed obiadem. Wszyscy przyklasnęli pomysłowi, Jacek W. robi zupki i po chwili wcinamy gorący napitek.

Płyniemy dalej na silniku pod wiatr gdyż chcemy zatankować tańsze paliwo w Den Helder 52°95’898’’ N, 4°77’528’’ E. Tor podejściowy szeroki na około 2 kable. No jesteśmy na miejscu, jest tu miedzy innymi potężny Port Wojenny NATO, zaraz po wejściu skręcamy na lewo i dochodzimy do znanej Jurkowi stacji paliw. Stanowisko do tankowania zajęte przez potężny jacht motorowy, jest ciasno i są pewne problemy z wycofaniem się, czekamy ponad 0,5 godz.
W tym czasie I wachta robi obiad, spaghetti z tuńczykiem, a dla Andrzeja z szynką, do tego pomidory. Obiad zjadamy po zatankowaniu i uzupełnieniu wody pitnej.

W morze wychodzimy około 13.00, wchodzimy w Cieśninę Marsdiep oddzielającą ląd od wyspy Texel wysuniętej najdalej na zachód w grupie Wysp Zachodniofryzyjskich.
Od 14.00 do 20.00 nasza wachta, to pomysł Andrzeja novum przyniesione ze środowiska żeglarskiego – dwie wachty po 6 godz., a w nocy trzy wachty po 4 godz. Idziemy dalej na silniku w morze żeby zdobyć trochę wysokości, co pozwoli nam pójść pod żaglami zaraz za cyplem na SE. Dodatkowym problemem są przeciwne prądy , tak że przy 3,5 tys. obrotów idziemy 2 kn. wreszcie widać latarnię i betonowe umocnienia usypanego nabrzeża Velsen, stawiamy żagle, sprzyjający prąd trochę podnosi szybkość.

Chwiejba zaczyna dawać się we znaki pięciu członkom załogi, z krótkimi przerwami steruję 6 godzin, koniec wachty o 20.00, ale nie ma kto przejąć steru, steruję więc następną godzinę. Ster przejmuje po mnie Jurek, powoli zwleka się z koi następna wachta, trochę siedzenia na zimnym pokładzie i obejmują swoje obowiązki.
Morze paskudnie rozkołysane, Neptun zbiera obfitą daninę. Godz. 2200 mijamy prawą burtą boję kardynalną, to świadectwo dobrych wskazań GPS, bo właśnie tam jej się spodziewaliśmy. 30o po prawej od dziobu błyskają światła statków na kotwicy. Idziemy spać zmęczeni bez kolacji, tą wcina chyba tylko Jurek, ja jestem zbyt leniwy zjadam kilka tabliczek czekolady.

 

29.07.2007 r niedziela - w morzu w drodze do Cherbourga

relacje 2007 holandia1 04Na wysokości Rotterdamu - wiatr około 6°B, kołysanie dalej wściekłe – krótka stroma fala, dzisiaj mamy wachtę kambuzową. Ludzie wymordowani kołysaniem nie chcą jeść, tylko Jurek „rąbie” z apetytem. 08.00 chleb jest pokrojony z wczoraj, wędliny też, Zbyszek robi tylko herbatę, ja później kawę i jest po śniadaniu. Wypoczywam w koi po wczorajszym długim sterowaniu, Zbyszek zrobił obiad tylko dla Jurka – klopsiki z chlebem – przyjemnie pachniały. Ja tak jak po śniadaniu myję naczynia i na koję. Koje nie mają sztormdesek i musimy trzymać się czego się da pazurami.

Żeby nie spaść, Zbyszek pod materac wkłada ubrania, ja śpiwór, jest trochę lepiej, łódka idzie w dużym przechyle i efekcie próba wypoczynku w koi kończy się dużym znużeniem. Kolacja o 19.30, podaję ją w postaci pokrojonego jeszcze wczoraj chleba i kabanosów, jest herbata, Marcin zjada kisiel, Andrzej zupkę chińską, Jacek W. i Zbyszek nie jedzą nic.
Nasza wachta 20.00 – 24.00, jeszcze jest światło dzienne, później znad brzegu francuskiego wychodzi księżyc, jest w pełni i mocno oświetla powierzchnię morza, przecinamy tor podejściowy do Ostendy.
Mijamy kilka statków, idziemy kursem 210o, wiatr NW 3-4oB. Godzina 24.00 pojawia się zmiana, maszerujemy do koi. W nocy zacząłem trochę marznąć – śpiwór poszedł pod materac, nakrywam się więc sztormiakiem, łódka szarpie i muszę bez przerwy się czegoś trzymać.

 

30.07.2007 r. - poniedziałek, morze, gdzieś na wysokości Calais i Dover

relacje 2007 holandia1 05Nasza wachta od 08.00 – 14.00, na śniadanie Renata (ich wachta kambuzowa) podaje kanapki z żółtym serem, kiełbasą i rzodkiewką, nie jestem zbyt głodny, w czasie wachty chrupaliśmy ze Zbyszkiem suchary zjadam jedna kanapkę i wypijam z przyjemnością kubek gorącej herbaty. Kurs 210, a później 240, około 11.15 mijamy na lewym trawersie półwysep Cape Gris Nez 50°80’880’’ N, 1°58’255’’ E z latarnią. Świeci słońce, jest coraz cieplej, morze się uspakaja, wiatr NW 2-3oB, każdy chce trochę posterować, dzięki czemu mogę pisać te słowa.

Około 12.00 robię Jurkowi kawę, Marcinowi, Andrzejowi i sobie kisiel, fala się uspokoiła, świeci słońce, apetyt ludziom wraca, obiad chyba będą jeść wszyscy. Za moją namową Jacek K. z Renatą ziemniaki gotują w mundurkach (taki sposób gotowania ziemniaków sprawdził się na moim rejsie na Hunterze w czerwcu tego roku z Almerimaru na Korfu), do tego jaja sadzone na drobno pokrojonym boczku i cebuli. Obiad był syty i smaczny.

Morze do tej pory było mocno rozfalowane, czas na odpoczynek poświęcony był walce z siłami grawitacji, żeby nie spaść z koi. Wiatr z NW korzystny, idziemy prawym halsem, a więc moja koja jest na nawietrznej, przechylona tak, że się wypada. Pod materac podkładam obuwie, odzież żeby choć trochę wypoziomować. Kolacja około 1930, zjadamy kanapki Renaty, a później kabanosa, na deser idzie sękacz – wyśmienity akcent deserowy. Nasza wachta od 24.00 – 04.00.

 

31.07.2007 r. - wtorek – w morzu w okolicy Hawru

relacje 2007 holandia1 06Księżyc w pełni, niebo gwieździste, choć porównując z niebem nad Norwegią do jest ich wyraźnie mniej. Odczuwalne są prądy pływowe, sterować trzeba bardzo uważnie, nawet lekkie skręcenie kołem sterowym powoduje wyraźne zejście z kursu.

Zmieniam się ze Zbyszkiem przy sterze i wachta mija szybko i bez zdarzeń godnych uwagi. Mijamy tor podejściowy do Hawru, o 04.00 przekazujemy wachtę Marcinowi i Jackowi W., jest też Jurek, ustalamy że nas obudzi, gdy będziemy przekraczać południk 0o. W trakcie wachty zjadamy zupkę minutkę, jabłka i po pół kiełbasy z chlebem, pod koniec wachty trochę zmarzłem, prognozowana temperatura to 8 - 10°C.

Około 05.00 budzi nas Jurek zbliżamy się do południka 0o, wychodzimy na pokład z aparatami fotograficznymi, w momencie przekraczania robimy zdjęcia, Marcin wszystkich mile zaskakuje wręczając każdemu po egzemplarzu śpiewnika z szantami. Zbyszek przynosi gitarę, zaczynamy przy jej akompaniamencie śpiewać, Zbyszek śpiewa i gra wyśmienicie. Zaczynają kleić mi się oczy, więc dyskretnie idę do koi natychmiast zasypiam, już przez sen słyszę że szanty trwają dalej.
O 09.30 budzi nas Jacek W. dzisiaj ich wachta kambuzowa, woła mnie na śniadanie, zjadam chleb wędliną, serem białym wędzonym, jest też mozarella, feta, pomidory i ogórki. W niedziałającej lodówce składowane były wędliny, chłopaki wywiesili je na lince nad kuchnią żeby się przewietrzyły i przesuszyły – pyszny to widok.
Zbyszek wyszorował kokpit zrobiło się jakoś tak nieswojo (za czysto), pojawia się słońce, zdejmujemy ciepłe ubrania, wietrzę kabinę uchylając drzwi i blokując je ręcznikiem i gumą, Zbyszek otwiera skylight, no i piszę te słowa. Kładę się w chłodnej koi i ucinam sobie długą drzemkę.

Wstaję na obiad, jak zwykle Marcin i Jacek W. robią smaczny posiłek z doskonale ugotowanej kaszy gryczanej do tego plaster szynki, skwarki z boczku, sałatka z pomidorów, cebuli i ziemniaków, które zostały z zeszłego obiadu – to mój pomysł – doskonale komponowały. Najedzeni ludzie wracają do zajęć wolnych, a ja ze Zbyszkiem na wachtę od 14.00 do 20.00.

Morze gładkie, brak wiatru, słońce praży, Jacek W. zrobił sobie plażę na dziobie, ja też zdejmuję koszulkę, zakładam krótkie spodnie. Trzeba stopniowo się przyrumieniać bo łatwo można się poparzyć. Po 1,5 godz. Ubieram powrotem koszulkę. W zbiornikach skończyła się woda (oba mają tylko 380 l pojemności), oszczędzamy od początku, ale i tak zabrakło, brakuje instalacji do wody morskiej jaka jest na większości jachtów. Godz. 19.00, do Cherbourga 11 Mm, idziemy na silniku.
Wiatr tężeje do 9 knotów, chyba zdążymy przed zmierzchem. Wejście do portu Chantereyne i podejście do pontonu – 49°64’669’’ N, 1°62’003’’ E 2130, zacumowanie na wskazanym stanowisku 22.00. Stoimy w kanale na wprost wejścia, przy pierwszym najbliższym brzegu stanowisku pomostu łączącym pirs P z miastem. Wszyscy poszli się kąpać, ja zostałem na straży. Po ich powrocie ja poszedłem (kod w wejściu 4269*), w automacie można było kupić za 2 EUR żeton pod prysznic. Zapomniałem o tym, rozebrany próbuję wrzucić monetę do zasobnika, a tu się nie da, niestety jest jedna rura i jeden kran i żeby cokolwiek pociekł trzeba wrzucić żeton, a ten można było kupić od obsługi do 23.00. Obszedłem wszystkie kabiny i wreszcie w kabinie dla niepełnosprawnych znalazłem kran na ciepłą i zimną wodę.

Ponad trzy doby w morzu i oszczędzaniu wody spowodowały, że kąpiel dla każdego była marzeniem i wybawieniem. O wspomnianej 23.00 obsługa zamyka również wejście główne prowadzące do części damskiej, ku wielkiemu mojemu zdziwieniu w trakcie przepierki odzieży w umywalce wchodzi jakaś zgrabna Holenderka i pyta po angielsku, gdzie jest dla kobiet, ja na wpół obnażony odpowiadam: „go, go ,go and right” i w ten sposób wyjaśniłem, jak ma dojść do damskiej.
Po powrocie ujrzałem rozkręcającą się imprezę, na stole leżała wszelaka zagrycha, Andrzej, nasz nadworny podczaszy, zaczął robić drinki z wódki, ginu, Martini, rumu, whisky, toniku i cytryny – piło się lekko i przyjemnie, ale upijały skutecznie. Zaczęliśmy śpiewać szanty, wychodziło nam to tym lepiej, im więcej drinków wypiliśmy, wreszcie z trudem po „chwiejnym” pokładzie poszliśmy do swoich koi.

 

01.08.2007 r. – środa – Cherbourg 49°64'N, 1°62' W - miasto w północnej Francji

relacje 2007 holandia1 07W regionie Dolna Normandia, (departament Manche), położony na północnym wybrzeżu półwyspu Cotentin – nasza wachta kambuzowa – robię jajecznicę z cebulą na boczku, do tego ogórki świeże i małosolne.

Wykąpani i najedzeni ubieramy czarne koszulki trykotowe, które zorganizował Jurek z okolicznościową aplikacją wyhaftowaną na lewej piersi zaprojektowaną razem ze Zbyszkiem. Stajemy wszyscy na lewej burcie, Marcin uruchamia samowyzwalacz aparatu ustawionego na murku i dołącza do nas, na wszelki wypadek prosi przygodnego przechodnia o powtórzenie zdjęcia. Wychodzimy na przylegającą do mariny aleję Quai de la Hune i maszerujemy obejrzeć francuski okręt podwodny o napędzie atomowym, który stoi w suchym doku przy Muzeum Morskim.

Po drodze zwiedzamy kościół chyba gotycki z ciekawym wystrojem wnętrza (ma on charakter trochę arabski). Robimy dużo zdjęć przy marinie, kościele, moście zwodzonym Pont Tournant, a potem już przy samym okręcie. Nie wchodzimy do muzeum, chcemy na razie obejrzeć miasto. Ciekawa architektura, zwróciłem też uwagę na bardzo ciekawe metalowe wywietrzniki zamontowane na kominach budynków mieszkalnych. Przypuszczam że pod nadzorem architekta miasta, wspaniale potrafiono zharmonizować nowoczesny wieżowiec z przylegającymi do niego budynkami jeszcze sprzed wojny, poprzez właściwy dobór kolorów elewacji i linii kubaturowych. Rzuca się w oczy wszechobecna czystość i schludność.

Wracamy do centrum i tu rozdzielamy się, Jurek, Zbyszek, Marcin i ja idziemy razem, pozostali gdzieś wyparowali. Zanurzamy się w wąskie uliczki starej części miasta z mnóstwem restauracji, kawiarni, wszelkiej innej małej gastronomii i sklepów. Na jednym z placyków zatrzymujemy się na piwo, Marcin wcześniej stwierdził że nie lubi chodzić po mieście i poszedł na jacht. My wypijamy wspomniane piwo Heineken (było dobre, zimne i wyśmienite smakowo). Na ulicach dość mało ludzi – w końcu jest sierpień i jak dzieje się na południu jest to czas ogólnonarodowej kanikuły.

W trakcie leniwej wędrówki funduję sobie też lody, właściciel bardzo towarzyski, miły i grzeczny, lody podaje z fantazją, umajone cząstkami świeżych owoców. Około 1530 Jurek wraca na jacht, a ja i Zbyszek rozchodzimy się w poszukiwaniu kolejnych uroków miasta.
Wędrując sympatycznymi uliczkami, znajduję sklep, w którym uparuję sukienkę dla Ani (żaliła się że nic jej nie przywożę z eskapad żeglarskich). Właścicielka miła, rozmowna, znająca język angielski, wskazuje mi ciekawą sukienkę, konwersując towarzysko również troszkę po francusku, decyduję się na jej zakup. Mam nadzieję, że się jej spodoba i że będzie na nią pasować.

Już mocno zmęczony na bolących nogach (bolą mnie ścięgna podkolanowe zewnętrzne) wracam na jacht i biorę się za robienie obiadu. Szykuję ziemniaki, klopsiki i leczo do tego dużo cebuli i czosnku. W między czasie tankujemy – stoimy pod pomostem–rampą, jest niska woda i ledwo wystarczy węża paliwowego. Wychodzimy w morze około 19.00.
Obiad na morzu i znów mycie talerzy i garów (woda słodka uzupełniona), po około 0,5 godz. postawiono żagle, ledwo uporałem się z garami, a to już nasza wachta 2000 – 2400.
Steruje Zbyszek wiaterek słaby, płyniemy 2 knoty, większość załogi na pokładzie, nie ma dla mnie miejsca. Siedzę więc sobie w mesie i popijając herbatę zrobioną przez Renatę piszę te słowa. O 23.00 jeszcze jest poświata dnia, prąd pływowy z Atlantyku powoduje że kierując się do Portsmouth tak naprawdę płyniemy w kierunku Stavoren. Dopiero za kilka godzin prąd obróci się na korzystny.

 

02.08.2007 r. – czwartek – w drodze do Portsmouth

Jak położyłem się w koi o 00.10 to obudziłem się o 07.40 w momencie gdy zaczął ruszać się Zbyszek. Po prowizorycznej toalecie trafiam na śniadanie robione przez Jacka i Renatę, w przygotowaniach, dużą aktywność przejawia Andrzej. Ze Zbyszkiem zjadamy pozostałe z wczorajszego obiadu leczo z klopsami i poprawiamy ciepłym jajkiem na twardo, wędlinami, serem i herbatą. Dwukilogramowe chleby, które kupił Jurek jeszcze w Kwidzynie doskonale się przechowują i są nieustannie smaczne.

 

relacje 2007 holandia1 09Nasza wachta, z początku steruje Zbyszek, później ja, dochodzimy do wyspy Wigth, opływamy ją od wschodu, a nie przez Cieśninę Solent, mijamy właśnie Culver Cliff. Niebo pochmurne, wiatr chłodny WNW 2 – 3°B (9 kn/h). Godzina 12.00 przepływamy przez redę Portsmouth, stoją tu trzy zbiornikowce, do portu około 5 Mm, na Zatoce Bay w drodze do Southampton dużo jachtów, pewnie znowu trwają kolejne regaty.

Z Southampton wypływała Quin Mary, w swój dziewiczy rejs wyszedł Titanic, stąd też wyszła armada na odbicie Falklandów, jest tu największy port wojenny Wielkiej Brytanii. Od dłuższego czasu widać Pomnik Żeglarzy w postaci masztu z żaglem, wejścia do zatoki strzegą trzy wynurzające się z wody bastiony-forty wyglądające z daleka jak statki na redzie.

 

relacje 2007 holandia1 11Wchodzimy na, jak to nazywa Jurek, bojkostradę i trzymamy się zielonych po prawej stronie. 13.30 cumujemy do pontonu mariny Gosport w oczekiwaniu na wskazanie nam miejsca cumowania. Obsługa wskazuje nam miejsce nr 44 przy pirsie H. zjadamy obiad – Renata i Jacek K. robią fasolkę po bretońsku, ja z cebulą podsmażam ziemniaki z zeszłego obiadu, na koniec Andrzej wyciąga Visky River Quin, którą zagryzamy suszonymi śliwkami, bananami, rodzynkami i daktylami.

Wreszcie idziemy kąpać się (kod do bramy wejściowej 1254), wrażenia bardzo pozytywne, czyściutko, dobra wentylacja, kabina prysznicowa kompleksowa – z toaletą, z umywalką, lustrem, gniazdkiem elektrycznym, nawet są przykręcone do ściany siedzenia uchylne, w holu mocna suszarka do włosów, ocena na 5+. W kabinach WC w drzwiach przemyślne i jednocześnie proste, a niezawodne i niezniszczalne – zawiasami są skośnie zacięte tuleje co powoduje że drzwi nie zamknięte od wewnątrz same się otwierają informując że kabina jest wolna i ułatwia obsłudze sprzątanie i mycie.

 

relacje 2007 holandia1 10Schodzimy się przy jachcie z postanowieniem że o 18.00 wychodzimy na miasto. Wszyscy, oprócz Jacka K., w czarnych koszulkach, wychodzimy na główny deptak starej części miasta, który znajduje się w widłach Mumby Rd od północy i South St od południa, wchodzimy do różnych sklepów, większość szuka pocztówek. Wreszcie lądujemy w pubie. Ludzie kupują piwa, Jurek oczywiście Guinnessa, ja niestety trochę się przepiłem już na łodzi i nie miałem już ochoty na cokolwiek. Późnym wieczorem wracamy na jacht, na stół wkracza wino Cabernet w kartonie z kranikiem (3,5 l). Jest też jakaś zagrycha, Zbyszek przynosi gitarę i śpiewamy szanty. Robimy jeszcze zdjęcia z podświetlonym na fioletowo w tle pomnikiem żeglarzy, idę spać, a impreza trwa dalej, wśród solistów dominuje słowiczy głos Renaty i bas Andrzeja.

 

03.08.2007 r. - piątek – Portsmouth 50°79' N, 1o11' W

Wstajemy około 08.00, przyjemna kąpiel (wszystko w cenie postoju), robię pranie wykorzystując do tego przyjemnie pachnące mydło w płynie znajdujące się w zasobnikach dozujących, wyprałem nawet ręcznik. Rozwieszam wszystko na bomie.

Maszerujemy na prom – 2,4 GBP w obie strony, kursują one co 5 – 10 minut. Szybko się przeprawiamy i idziemy na lewo do muzeum by obejrzeć sławny „VICTORY” Nelsona, bilet kosztuje około 12 GBP, płacę kartą, dzięki czemu odrobinę gotówki spożytkuję inaczej.

 

relacje 2007 holandia1 12Po wejściu na teren muzeum oglądamy po drodze parę innych obiektów, miedzy innymi królewską motorówkę, pierwszą na silnik parowy. Odwiedzamy muzeum Nelsona i parę innych, o charakterze morskim. Wchodzimy wreszcie na stojący w suchym doku okręt HMS Victory, słynny trójpokładowy brytyjski trzymasztowy okręt liniowy. Naliczyłem na każdej burcie po 45 armat, zwiedzamy wszystkie poziomy od stępki aż po górny pokład, robimy masę zdjęć, wrażenia są niezapomniane.

Po zejściu z okrętu, jakiś napitek, sklep z pamiątkami i idziemy na miasto. Jurek z Marcinem szukają poczty, chcą kupić znaczki i wysłać kartki, my idziemy dalej i okazuje się że się gdzieś gubimy. W szóstkę idziemy dalej i trafiamy na typowe angielskie osiedle domków jednorodzinnych, robimy zdjęcia i kolejna zguba, ociągający się Renata, Andrzej i Jacek K. też gdzieś znikają. Pozostali czyli Zbyszek, Jacek W. i ja wstępujemy do przygodnego sklepu i spragnieni kupujemy do spółki ośmiopak piwa za 6,5 GBP, zmęczeni siedzimy na ławce i delektujemy się orzeźwiającym chłodnym płynem.

Wreszcie idziemy na prom, jest coraz później, po drugiej stronie współtowarzysze szukają jeszcze jakichś pamiątek, Zbyszek wysyła kartki pocztowe. Do mariny docieramy około 17.00. Jurek z Marcinem byli na pomniku żeglarzy, za 6,5 GBP, wjechali windą na górę (150 m) skąd oglądali rozciągające się na wiele mil wspaniałe widoki.

Z portu wychodzimy o 17.20, kierujemy się do Dover, od 14.00 do 20.00 nasza wachta. Idziemy na żaglach, wiatr S 3°B.

 

04.08.2007 r. - sobota – morze w drodze do Dover

O 0200 przecinamy południk 0o i ponownie jesteśmy na półkuli wschodniej. Od 04.00 – 08.00 nasza wachta, zmieniamy Renatę i Jacka K., jest też Andrzej, księżyc „świeci” w II kwadrze, płyniemy po krawędzi toru żeglownego, statki przepływają jak pociągi ekspresowe.
Po tej stronie obowiązuje kierunek na południe, wiatr SW 3°B, idziemy prawym baksztagiem. O 0800 zmiana wachty, a my prosto zza steru rozpoczynamy całodzienną wachtę kambuzową. Zbyszek zaczął robić śniadanie jeszcze kiedy stałem za sterem, chętny zawsze do pomocy Andrzej wiele mu pomógł. Śniadanie było bardzo smaczne i zjedzone z wilczym apetytem – mnóstwo kanapek w formie mikstów, z różnymi dodatkami, do tego herbata, Jurek jak zwykle kawa (dużo jej pije). Zmywanie naczyń (nie zjedzone kanapki zniknęły w trakcie dnia).

Około 13.00 zaczynam obierać ziemniaki, jest ich bardzo dużo i trzeba je zużywać, do tego obieram sporo cebuli i podsmażam na patelni, na to mięso z puszek, a jako surówka kiszona kapusta, do popicia herbata i kawa. Gdy ja robiłem obiad, Zbyszek umył pokład, po obiedzie mycie garów i wszystko się błyszczy. Do Dover dopływamy około 19.00, witają nas już z dala piękne, wysokie, białe klify. Podchodzimy do mariny Granville Dock, gdzie funkcjonują śluzy i wejść lub wyjść można tylko o określonych godzinach (mariny są płytkie i śluzy są otwarte przy wysokiej wodzie).

Stajemy przy stanowisku nr 20,- 51°12’104’’ N1°31’076’’ E, wejście do mariny od strony lądu i do toalet strzeże kod 5213#. Po sklarowaniu łódki wybieramy się na miasto, poprzez nieporozumienie i moje spóźnienie (3 min. – musiałem wrócić na jacht i zmienić obuwie żeglarskie na zwykłe) czeka na mnie tylko Jurek, idziemy więc w lewo, i dalej w lewo poprzez Snargate St dochodzimy do przejścia podziemnego pod szosą i tam kierunkowskazy kierują nas do starego centrum miasta. Maszerujemy promenadą King St wśród typowej angielskiej zabudowy mijamy liczne puby bardzo charakterystyczne i każdy z inną klientelą.

Dochodzimy w końcu do bardzo przyjemnego ryneczku Market Skqueare ze wspaniałą architekturą i tam siadamy przy jednym ze stolików na zewnątrz pubu. Jurek zamawia oczywiście Guinnesa więc i ja idę w jego ślady (3 GBP za kufel), trzeba przyznać że jest smaczne jak zauważył Jacek W. o subtelnym smaku kawy.

Sącząc piwo oglądamy otoczenie i zachowania miejscowych. Na środku rynku stoi fontanna w kształcie kuli z wirującymi końcówkami rozpylającymi wodę na jej obwodzie. Jest sobota i mnóstwo ludzi spaceruje i wstępuje do pubów. Kobiety niekształtne, zdeformowane pokaźną nadwagą (zastanawiam się czy nie jest to skutek leczenia hormonalnego choć i sporo młodych jest z nadwagą).

 

relacje 2007 holandia1 13Otyłość jest powszechna i do tego są rude i piegowate. W pewnym momencie przy fontannie pojawia się spory orszak wojów i kobiet z dziećmi wszyscy odziani w stroje z epoki wczesnego średniowiecza. Okazało się później że odgrywali oni inscenizację obrony przed Wikingami zakończoną spaleniem ich łodzi. Ten kolorowy bardzo interesujący orszak po około 0,5 godz. Wyruszył z zapalonymi pochodniami w kierunku morza.

W między czasie nadeszli pozostali członkowie naszej załogi i przysiadła się do stolika. Dopijamy piwa i część idzie za wojami, a Jurek, Zbyszek i ja idziemy dalej w głąb promenady Biggin St robiąc zdjęcia sympatycznym domkom. Po pewnym czasie kierujemy się wzdłuż potężnego, długiego hotelu na plażę przy Waterloo Crescent gdzie właśnie skończyła się wspomniana wcześniej inscenizacja.

Licznie zgromadzeni ludzie jednak się nie rozchodzą, okazuje się że będzie zaraz pokaz sztucznych ogni i rzeczywiście zaczynają huki i tęczowe rozbłyski trwają około 20 min., są przepiękne szkoda że właśnie w tej chwili siadają mi akumulatorki w aparacie fotograficznym, a zapasowe są na jachcie. Po tym wspaniałym pokazie wracamy na łódkę, a po chwili reszta załogi. Ludzie sięgają po piwa i drinki, ja mam już dość i cichutko znikam w swojej kabinie.

 

05.08.2007 r. - niedziela – Dover 50°11' N, 1°31' E

relacje 2007 holandia1 14Wstajemy dość późno, kąpiel, śniadanie – kambuz ma dzisiaj II wachta. Wychodzimy około 11.30, chcemy zwiedzić zamek Henryka VIII górujący nad miastem i klifami. Po ponad półgodzinnej marszrucie docieramy do bramy zamku, bilet kosztuje 10 funtów, na kupno ich decyduje się Renata, Andrzej i Jacek K. reszta schodzi schodami i idziemy na klif. Jest trochę wspinaczki, z góry rozpościera się wspaniały widok na port, a przede wszystkim na bezkresne morze. Na SW w odległości 12 km widać Folkestone gdzie ma koniec Eurotunel o długości około 50 km.
Zmęczeni, ale zadowoleni wracamy na jacht, jeszcze jakieś drobne zakupy za pozostałe miedziaki. Wyjście z Dover około 15.00, kierujemy się w poprzek toru wodnego na brzeg francuski, przez chwilę na żaglach, wiatr jednak siada, włączamy więc silnik i z postawionym grotem pokonujemy farwater. Słońce mocno grzeje, jest upał pot leje się ze mnie strugami. Wiaterek SW, wachtę ciągną Marcin i Jacek W. Od 18.00 znowu tylko na żaglach minęliśmy główny tor i płynące na wschód statki już tak nam nie zagrażają, większość drogi pokonujemy jednak na silniku.

 

06.08.2007 r. - poniedziałek – morze, w drodze do Nieupoort w Belgii

relacje 2007 holandia1 15Nasza wachta od 24.00 do 04.00, rozgwieżdżone niebo, woda prawie jak lustro – to ewenement na tym akwenie. Robię zdjęcie księżyca odbijającego się w tej gładzi. Niewyspanie daje się we znaki, z trudem doczekaliśmy zmiany, padamy w kojach nieprzytomni. O 07.00 budzi nas cisza, okazuje się że stoimy już w Nieupoort 51°14’444’’ N, 2°74’729’’ E - kąpiel, śniadanie i wychodzimy na miasto. W starej części uliczki z domkami jak cukiereczki, nawet te świeżo budowane są takie same bardzo charakterystyczne z klinkierowej cegły.

Na rynku znajdujemy pub z częścią zewnętrzną pod baldachimami, z przyjemnością siadamy tam, zamawiamy piwo Renata z Jackiem K. zamawiają wino, dodatkowo tak samo jak Renata zamawiam cappuczino. Kawa była bajeczna, muszę przyznać że tak dobrej nie piłem nawet we Włoszech, stwierdziłem że warto było tu przypłynąć żeby się jej napić.
Poda dość obfity deszcz, dobrze że zabraliśmy sztormiaki, nareszcie deszcz minął, wychodzimy na rynek i zaglądamy na wystawę rzeźby i malarstwa miejscowego artysty, o zgrozo tematem wystawy są za obfite kształty kobiece – znowu aprobata otyłości. Wdałem się w krótką rozmowę z artystą na temat jego twórczości i nagle okazało się że jesteśmy sami. Podziękowałem szybko za rozmowę i pędzę za resztą załogi po dłuższej chwili zauważam ich przy jakimś kościele.

Wędrujemy uliczkami chłonąc atmosferę harmonii i spokoju, brak tu jakiegokolwiek objawu pośpiechu. Kierujemy się powrotem do mariny, po drodze jeszcze po jednym piwku w kolejnym pubie tym razem o charakterze żeglarskim. Docieramy reszcie na jacht, pada komenda oddaj cumy wychodzimy około 15.00 postój kosztował 21 EUR. Za portem stawiamy żagle i kierujemy się do Amsterdamu. Nasza wachta od 14.00 do 20.00, a więc od razu wpadamy w rytm pracy morskiej. Przepływając koło boi wytyczającej tor wodny zauważam delfina i jego płetwę grzbietową, skierowałem jacht w kierunku boi i dzięki temu zobaczyliśmy go jeszcze raz w całej krasie i znikł w głębinach. Wiatry chimeryczne, idziemy na silniku. Kolacja o 2000. dopiero teraz powiało mocniej, stawiamy żagle i żegluga jest wspaniała.

 

07.08.2007 r. - wtorek – morze, w drodze do Amsterdamu

relacje 2007 holandia1 16Nasza wachta 04.00 – 08.00, idziemy znowu na silniku, siła wiatru 2 kn, morze gładkie. O 03.00 mijamy tor podejściowy do Rotterdamu, wachta monotonna, znów nie wziąłem z kabiny rękawiczek.

Pod koniec trochę zmarzłem, zrobiłem na maksymalnym zbliżeniu zdjęcie oświetlonego Rotterdamu – wyszło rozmazane artystycznie. Sterowałem 3 godz., Zbyszek zajął się przygotowaniem śniadania, chcemy to szybko załatwić by po wachcie trochę odpocząć (niestety w systemie zaproponowanym przez Andrzeja ranna wachta schodzi od razu na całodzienną wachtę kambuzową.

Na obiad obieram ziemniaki do tego kiełbaski uduszone z cebulą, jako surówki – kapusta kiszona, ogórki, papryka i pieczarki marynowane.
Wchodzimy do Noordzeekanaal długi na 17 Mm, po lewej straszliwie kopcąca koksownia (znowu widać wyspecjalizowaną ekologię holenderską), a po prawej właśnie montowana turbina wiatrowa, śluzowanie w Velsen 52°46’395’’ N, 4°59’164’’ E, na silniku płyniemy do Amsterdamu.

 

relacje 2007 holandia1 17Około 16.00 stajemy w marinie Sixhaven na przeciwko Centralnego Dworca Kolejowego, po drugiej stronie kanału.

Havenmaster upycha łódki wszędzie, żadna nie zostaje wyrzucona, za jego wskazaniem cumujemy do innej łódki i za każdym razem przy wyjściu musimy przechodzić przez jej pokład (robimy to przez dziób by nie naruszać prywatności właścicieli). Kod do bramki wejściowej do mariny – CZ1974, doba postoju 17 euro.

Wybieramy się wszyscy na miasto, z mariny jest bardzo blisko do promu, który odpływa co 4 min. W przeciągu 3-4 min. lądujemy pod dworcem centralnym, przechodzimy przezeń i lądujemy w głównej, starej części miasta. Idziemy aleją Damrak w kierunku placu Dam (Dam Square Nationaal) gdzie rzuca się w oczy pomnik w postaci wysokiego cokołu, gdzie zwyczajowo na kamiennych schodach przesiadują hipisi.
Architektura bardzo charakterystyczna, skręcamy w lewo w Damstraat i idziemy w kierunku sieci kanałów (podobno jest przez nie 1200 mostów), wędrujemy ciekawymi uliczkami, splecionymi mnóstwem kanałów.

 

relacje 2007 holandia1 18Niezliczone ilości pubów, sklepików (narkotyki można tu kupić w sklepie z kawą) również sexshopów przelewa się po nich tłum ludzi wszelkich nacji, uderzył mnie brak śmietników, zauważyłem że śmiecie wieczorem wyrzuca się na krawędź chodników. Jadą tędy śmieciarki, wszystko jest sprzątane, sterty kartonów i worków wrzucają do zasobników czarni robotnicy.

W jednym z pubów wypijamy po piwie i wędrujemy dalej.
Docieramy do dzielnicy rozpusty tzw. Red Light District gdzie nad jednym z kanałów z obu stron jak i w przyległych uliczkach, jedna przy drugiej znajdują się witryny, w których obnażają swe wdzięki wszelkiej maści i gabarytów „dziewczynki” i zachęcają do wejścia.
Popychamy przez kolegów wypytuję się ich co, ile i za ile – najtańsze są za 30 EUR na 20 minut.

W tym erotycznym zgiełku w końcu uliczki znajduję się przesympatyczny „Old Sailor Pub” pod adresem - O.Z. Achterburgwal 39A Każdy chce iść gdzie indziej, grupa się rozsypuje, ja decyduję się wracać do mariny, po drodze kupuję porcję lodów – są małe, bardzo drogie i bardzo niesmaczne. Kolacja jedzona jest na raty, w miarę jak wracają poszczególni ludzie. Zmęczony chodzeniem zasypiam, słyszę jeszcze wymianę spostrzeżeń przy puszce piwa.

 

09.08.2007 r. środa – Amsterdam - Marina Sixhaven 52°38’253’’ N, 4°90’692’’ E

relacje 2007 holandia1 19Wstajemy dość wcześnie, kąpiel mam z przygodami – zużyłem 2 żetony (1 EUR) i nadal stoję cały namydlony, dzięki pomocy miłego Anglika tzn. wezwany havenmaster uruchomił ciepłą wodę i mogłem się opłukać.

Po śniadaniu przestawiamy naszą łódkę ponieważ ta do której byliśmy przycumowani wychodzi z portu potem towarzystwo znowu się rozdziela – Jacek K. z Renatą i Andrzejem, Marcin z Jackiem W. też coś planują, a ja z Jurkiem i Zbyszkiem idziemy na przystań tramwajów wodnych. Bilet kosztuje 11 EUR, postanowiliśmy obejrzeć Amsterdam z wody. Pływamy licznymi kanałami przez około 1,5 godz.

Uważam że warto było, obejrzeliśmy sporą część miasta z tak charakterystyczną architekturą. Bardzo interesowałem się licznymi barkami zacumowanymi w kanałach i próbowałem porównać je z kopenhaskimi, niestety te tutaj to obraz nędzy i rozpaczy. Stoją takie żelaźniaki ze złuszczającą się farbą, brudne i ponure. Owszem trafiają się bardzo rzadko ładne, zadbane z mnóstwem zieleni i kwiatów, a nawet mini ogródków warzywnych, przy jednej zauważyłem nawet kilka tratew z gęstą zielenią roślin wodolubnych. Oczekiwałem tak jak w Kopenhadze pięknych drewnianych statków i barek żaglowych.

Po tej eskapadzie i długim spacerze wąskimi uliczkami, nieodzowne piwo Guinness w pubie do którego zaciągnął nas Zbyszek. Delektując się wytrawnym smakiem w sympatycznym otoczeniu odpoczywamy. Zbyszkowi wpada w oko ładna barmanka i prosi ją o zrobienie nam zdjęcia, rozochocony prosi o wspólne zdjęcie z nią, my też o to prosimy. Dziewczyna jest ładna i zdjęcia wyszły wspaniale.

Pokrzepieni na duszy i troszkę podchmieleni wracamy na jacht. Obiad robimy z pozostałych kiełbasek, do tego ziemniaki, dojadamy też kapustę kiszoną, pieczarki i paprykę. Krótki wypoczynek i zew zepsutego miasta znowu nas woła. Wędrujemy znanymi już nam uliczkami, dochodzimy do czerwonych latarni gdzie panienki kuszą nas swoimi wdziękami. Przyłączył się też do nas Jacek W. docieramy do Old Sailor Pub, który ma niepowtarzalną atmosferę, wystrój wnętrza stanowią oryginalne przedmioty ze statków, wypijamy tu też po piwie. Czas leci nieubłaganie jest już bardzo późno, pojedynczo, rozleniwieni wracamy więc na jacht. Nogi bolą, jest ciemno, nie widać klawiatury by wklepać kod dostępu do bramki wejściowej mariny.

 

10.08.2007 r. - czwartek – Amsterdam

Wstajemy troszkę później o 09.00, robi się ruch, kilka jachtów chce wyjść z portu, po licznych manewrach robi się luźniej i wychodzimy około 10.00 na Ijmeer, idziemy na silniku potem rozwijamy też foka, wchodzimy na Markermeer śluzowanie w Enkhuizen 52o69’199’’ N, 5o28’232’’ E i jesteśmy na morzu wewnętrznym Ijsselmeer.

 

relacje 2007 holandia1 21Hula tu nieprzyjemna stroma, krótka fala – na cóż jest tu depresja, głębokość w wielu miejscach nie przekracza 2 – 3 m i fala podnosi się szybko. Trzeba trzymać się „bojkostrady”, tylko miejscowe jachty płyną skrótami znając topografię dna. Początkowo idziemy na żaglach, jednak brak czasu przy przeciwnym wietrze wiejącym wprost od dziobu powodują że ostatecznie idziemy na silniku.

Przy Śluzie Johan Friso jesteśmy tuż przed zmierzchem i musimy czekać do rana (śluza już nieczynna). Cumujemy po lewej stronie kanału wejściowego i wszyscy Ida do pobliskiej knajpki na piwo. Ja pozostaję na straży, z wielką przyjemnością zjadam jakieś kanapki i wypijam kubek dobrej herbaty. Towarzystwo wraca około północy – knajpkę po prostu zamknięto.

 

11.08.2007 r. - piątek - śluza w południowej części Stavoren 52°87’865’’ N, 5°36’109’’ E

relacje 2007 holandia1 20Około 08.00 szybka pobudka, otwierają śluzę, po jej przejściu śniadanie, kanałem płyniemy jeszcze około jednej godziny i cumujemy w macierzystej marinie w Warns przy pomoście właściciela jachtu 52°88’529’’ N, 5°40’041’’ E. Zabieramy się za pakowanie i sprzątanie, zaoszczędzając w ten sposób chyba 80 EUR. Zgrabnymi wózkami na dmuchanych kołach powoli wywozimy z jachtu do samochodów swoje bagaże i nie zjedzone zapasy. Renata z Andrzejem robią z nich 8 paczek i każdy kto zechce będzie mógł zabrać jedną ze sobą.

Marcin z Jackiem W. przepięknie wymyli pokład (wolę nie pytać jakim środkiem), od jachtu bije łuna. Zdanie jachtu przedłuża się, odbierający zajęty jest kładzeniem żurawiem jakiegoś jachtu na wodę. Wreszcie następuje odbiór, w tym czasie biorę kąpiel i przebrany w czystą odzież jestem gotowy do drogi. Jurek zabiera mnie i Zbyszka do swojego samochodu. Pozostali jadą w Vito z Andrzejem. Wstępujemy jeszcze do pobliskiego sklepu żeglarskiego by kupić jeszcze drobne pamiątki, ostatecznie w drogę ruszamy około 16.00. Jurek prowadzi pewnie i szybko, postoje robimy rzadko, jeszcze jedne zakupy w jakimś markecie. Granicę holendersko-niemiecką przekraczamy niepostrzeżenie, dopiero inne napisy nam to uświadamiają.

 

12.08.2007 r. sobota w drodze do Polski – do Poznania

Docieramy około 05.00, Jacek K. też wysiada i do Tczewa pojedzie pociągiem uznając to za najbardziej wygodne. Szybko się żegnamy żal się rozstawać, Andrzej usłyszał że mój pociąg do Wrocławia właśnie ma odjeżdżać, puszczam się pędem przebiegam podziemiem na peron i zdążam jeszcze wsiąść i zgłosić konduktorowi brak biletu. Pociąg rusza, rozmyślam teraz o odbytym rejsie, o naprawdę wspaniałej załodze – zgranej i bezkonfliktowej i o Jurku – jego zdolnościach organizacyjnych, o jego dużej wiedzy żeglarskiej i pogodnym usposobieniu (dzięki tym zaletom rejs odbył się bez jakichkolwiek niespodzianek), jeszcze w trakcie rejsu prosiłem o branie mnie pod uwagę przy kompletowaniu załogi na kolejny rejs.

Napisał Jurek z Wrocławia