Jacht: Sun Odyssey 36I
trasa: Ateny, Milos, Serifos, Sifnos
termin: 04.07 - 11.07.2009

 

Słoneczna Odyseja na mitycznych Cykladach,
czyli Sześciu Trolli i Anioł na jednej łódce

Cyklady - archipelag kilkudziesięciu wysp leżących wokół maleńkiej i skalistej Delos, która to dryfowała po morzu Egejskim, zanim Posejdon zatrzymał ją, aby dała schronienie ciężarnej Latonie. Urodziła tam bliźniaków - dzieci wielkiego Zeusa - Apollona boga piękna, muzyki i sztuki oraz Artemidę boginię świata roślinnego i zwierzęcego. Dziś mekka żeglarzy "mórz południowych", która również nas skusiła swoim pięknem, grecką kuchnią i wspaniałą śródziemnomorską atmosferą. Cyklady słyną również z silnego północnego wiatru potocznie zwanego Meltemi. Jest to jednak turecka nazwa, którą zapewne zapożyczono w czasach ponad 400-letniej okupacji przez Imperium Osmańskie. W Grecji wiatr ten zwany jest również Etesian, który co roku (etesian - coroczny) budzi się w lipcu wraz z heliakalnym wschodem Syriusza - psem wielkiego myśliwego Oriona, gdy spalona letnim słońcem ziemia domaga się odrobiny ochłody. W tym celu Aristajos (dziś spoczywający na nieboskłonie jako Wodnik), syn wspomnianego Apollona, wzywa na 40 dni Boreasza wnuka Posejdona - wiejącego z północy, najbardziej burzliwego i groźnego z rodzeństwa czterech wiatrów. Zachęceni tą mitologiczną oprawą postanawiamy właśnie w drugim tygodniu lipca zmierzyć się z nim i poznać tę Krainę Bóstw i Muz nad morzem Attyki.

Korzystając z pomocy pana Adama Kajdewicza z AZYMUT CZARTER na naszą słoneczną Odyseję wybieramy jacht.... a jakże "Sun Oddysey 36i" wyprodukowany przez francuską stocznię JEANNEAU w roku 2008 a wyczarterowany przez "MG Yachts". Do dziś nie wiem, co literka "i" oznacza na końcu tej nazwy, ale bynajmniej nie jest to satelitarne łącze, czy tez "wifi Internet connection" w kokpicie.

Trasa rejsu

relacje 2009 cyklady mapa

 

Dzień 1 sobota 4.07

Startujemy z Aten z mariny Alimos - Kalamaki. Załogę - najważniejszy element każdego rejsu, udało mi się zebrać wyjątkową. Pierwszy Troll - Sosna (Piotrek) wylądował już w piątek nad ranem. Towarzyszy mu nasz Angelus, a właściwie Anielica Basia - nasza gwiazda filmowa - też Sosna. Ja, jako że poświęciłem się na ołtarzu europejskiej integracji przylatuję z Luksemburga. Lufthansa będzie musiała zaliczyć małą ryskę w postaci godzinnego spóźnienia na swojej wyśrubowanej statystyce. Piotrek bardzo już się niecierpliwił i zaczął w marinie wyśpiewywać radosne pieśni pod moim adresem, na szczęście kierowca miejskiego przegubowego autobusu X96 notabene polskiej marki Solaris, który dowozi z lotniska bezpośrednio do mariny stanął na wysokości zadania i momentami jechał ponad setkę... Jeszcze tylko znaleźć w tym pędzie odpowiedni przystanek. Szczęśliwie nauka fizyki w liceum i na studiach nie poszła na marne i alfabet grecki dla inżyniera nie stanowi problemu.
Wysiadam na przystanku "1η ΚΑΛΑΜΑΚΙΟΥ" i udaję się do mariny. Dość szybko znajduję miejsce, w którym wg opisu powinien mieć bazę nasz armator. Przy fladze z napisem "GM Yachts" zamiast spodziewanej przyczepy stoi jakaś ledwie trzymająca się kupy szopa, wokół której kręcą się dwa wygłodniałe psy. Nie wygląda to najlepiej, dobrze że spotkałem się z Sosnami (Basia i Piotr), którzy szybko wyprowadzili mnie z błędu i pokazali parę metrów dalej przyczepę i inną flagę z napisem "MG Yachts. Cóż, pomyłki się zdarzają. Załatwiamy formalności i odbieramy naszą łódkę "Katerinę". Szybko z Piotrkiem sprawdzamy stan techniczny i wyposażenie naszego "domu pod żaglami" na najbliższy tydzień, zanim przyjedzie reszta załogi i zrobi się harmider. Stawiamy żagle, odpalamy silnik, uruchamiamy windę kotwiczna oraz sprawdzamy całą masę innych drobnych rzeczy - wygląda na to, że wszystko jest OK. Jesteśmy zatem gotowi na przyjęcie pozostałych Trolli. Wiemy, że jak tylko przyjadą to będzie się działo...

Przylecieli popołudniowym rejsem z Warszawy. LOT-owi 45 minut spóźnienia szkody żadnej nie uczyni. Pozostali inżynierowie do nauki fizyki chyba się specjalnie nie przykładali. Ten, co nimi dowodził zdecydowanie wolał badać rejestr flag i tryby adresowania mikroprocesorów x8086 niż nudne α, ϐ i ω więc nie ma, co się dziwić, że wysiedli na nie na tym przystanku. Tłumaczą się później, że byli oszołomieni niemal naddźwiękową prędkością miejskiego autobusu - trudno im nie przyznać racji. Drałowanie z bagażami przez cały port w upale do przyjemności nie należy. Burza, która krąży gdzieś nad Atenami ich oszczędza i poza paroma kroplami deszczu "uszli na sucho". Wspomagamy ich nawigacja przez komórkę i naprowadzając na portowe żurawie w końcu po niemal 40 minutach dochodzą zmęczeni do kei. Gmer (Przemek) wierny towarzysz wszystkich prowadzonych przeze mnie morskich rejsów, Habryś (Adrian), który po ponad 10-letniej tułaczce po niemieckiej ziemi wrócił do ojczyzny, Stary (Maciek) rzuciwszy w końcu karierę korporacyjną może znów z nami pływać oraz Adam - najmłodszy z towarzystwa i jedyny przedstawiciel młodzieży i żeglarzy "nowej generacji", który zaliczył już Bałtyk i pragnął zakosztować smaku mórz południowych.

Przywitać ich piwkiem jeszcze nie możemy, bo nasz "okręt" jeszcze nie jest zaprowiantowany. Wysyłam cześć załogi po zakupy. Firma czarterująca zapewnia darmowy transport do pobliskiego supermarketu, co zaliczamy im na duży plus. Naszym "oficerem" zaopatrzeniowcem zostaje Stary, który robi jeszcze drobne modyfikacje do dostarczonej mu przeze mnie listy - jakoś nie może sobie wyobrazić, że zużyjemy 3 opakowania margaryny do smarowania, no chyba, że będziemy jej używać jako kremu do opalania.

Początkowo wieczór spędzamy w kokpicie, Jack Daniels szybko się jednak kończy, więc ruszamy na podbój pobliskich tawern. Spacerując wzdłuż promenady widzimy budzące się do życia miasto. Nawet po północy małe dzieci bawią się na całego. Nasz zegar biologiczny jest jeszcze nieprzestawiony. Wracamy na łódkę i kładziemy się spać. Głośna muzyka z pobliskiej dyskoteki, zwanej wdzięcznie "Kitchen Bar", kończy się grubo po świcie. Nikomu to jednak nie przeszkadza, bo po męczącej podroży, pierwszych atrakcjach i "małym" stężeniu Whisky we krwi śpimy jak małe dzieci.

 

Dzień 2 niedziela 5.07

Grecy ze swoim bałaganem muszą się jeszcze wiele nauczyć, by dorównać świetnie zorganizowanej turystyce żeglarskiej na Chorwacji. Określenie, że stan sanitariatów w marinie pozostawia wiele do życzenia - zwłaszcza po nocnej imprezie w pobliskim "Kitchen Barze" to najłagodniejsze stwierdzenie, jakie mi przychodzi na myśl i nie oddaje nawet w najmniejszym stopniu tego, co tam zastaliśmy. Szybkie śniadanko i oddajemy cumy, by zostawić wreszcie w tyle nasz port. Mijamy główki portu, na kanale 16 VHF słyszymy rozmowy wypływających rodaków. Po chwili idąc wciąż na silniku mijamy ich łódź z biało-czerwoną banderą pod salingiem. Wymieniamy żeglarskie pozdrowienia i kierujemy się kursem na Milos. Odnotowujemy pierwszą usterkę. Mój ręczny GPS mouse odmawia współpracy. Nijak nie da się go zmusić do pracy. Pada parę przekleństw pod adresem Jacka, który został w domu (jak zwykle) a przygotowywał sprzęt do rejsu. Komputer pokładowy będzie odtąd służyć jedynie do odgrywania szant, a z czasem Przemek zmusi go do seansów filmowych.

Pozostaje nam nawigacja tradycyjna wspomagana przez pokładowego GARMINA. Nie jestem zwolennikiem 4 przyciskowych GPS ploterów, ale zawsze dobrze coś mieć pod ręką, zwłaszcza w trudnym nawigacyjnie terenie. Z uwagi na dość spory ruch statków do Pireusa, w Zatoce Sarońskiej wprowadzono tor wodny. Płynąc na wschód można jednak trzymać się blisko południowych brzegów półwyspu Attyckiego i uniknąć niepotrzebnego nadłożenia drogi i mijania przez rozpędzone i płynące tam i nazad lokalne promy. Trzeba jednak uważać na dwie przeszkody nawigacyjne - podwodne skały Ag. Kosomas 1M na południe od mariny oraz skały Mermingia 4,5 M na południowy wschód. Są to jednak miejsca dobrze oznakowane, więc nie stwarzają nam żadnych problemów. Stawiamy wreszcie żagle. Delikatna trójka z południa skręcająca na południowy wschód. Trochę w mordę, ale udaje nam się jednak jednym halsem powoli ciągnąć wzdłuż wybrzeża Attyki. W zatoce panuje lekki acz nieuporządkowany rozkołys. Załoga mnie zadziwiła - Adrian mający ze mną, co najmniej kilkaset mil morskich za sobą wziął dwie tabletki Aviomarin i omal nie zasnął na stojąco. Do wieczora był jakby nieobecny. Adam chyba też coś łykał, bo wyglądał dość blado. Stary zaś, po nieprzyjemnych doświadczeniach z Florydy, gdzie zamiast planowanego łowienia ryb skończył na ich karmieniu, wyskoczył w slipkach i dwóch opaskach na nadgarstkach - najnowszym hicie w walce z nieżyczliwym morzem.

 

relacje 2009 cyklady 16Adam pod żaglamiNie wiem, jaka jest skuteczność TRANSWAY - bo o nim tu mowa, ale czytałem, że w przypadku 70% efekt placebo daje również pozytywne rezultaty w przypadku tej dolegliwości - w końcu za błędnik w dużej mierze odpowiada nasz mózg. Cokolwiek wzięli - pomogło. Przemek na szczęście mnie nie zawodzi, wystarczają mu tradycyjnie gumy do żucia. Oddał już Posejdonowi co należne w zeszłym roku na Biskajach, więc czuje się mocny. Wiatr niestety słabnie i z prędkością 2-3 węzłów zbliżamy się do bezludnej wyspy Agios Georgios. Nasze żołądki powoli domagają się obiadu. Na pierwszą wachtę do kambuza schodzi Stary - prawdziwy Kuk i mistrz kuchni południowo-amerykańskiej. Przez prawie dwie godziny krząta się w kambuzie, co jakiś czas wychodząc na zewnątrz by zaczerpnąć świeżego powietrza, a nas w kokpicie dochodzą coraz to bardziej zmysłowe zapachy. Zniecierpliwieni zaczynamy się buntować, ale w końcu dostajemy swoje michy. Warto było czekać - "Taco by Stary" na środku morza smakuje wybornie. Po obiedzie dopada nas pierwsze stado delfinów. Wprawdzie nie jesteśmy dla nich partnerem, bo płyniemy za wolno, ale im to widać nie przeszkadza, bo płyną z nami dość długo i bacznie obserwują. Stada delfinów - nasi jedyni sprzymierzeńcy wysłani przez Posejdona, bo na wiatr liczyć nie mogliśmy, będą nam towarzyszyć aż do samego Milos. Jak się później okazało, więcej ich już nie spotkaliśmy.

Wieczorem zapalamy nawigacyjne i przy jak zaczarowanej tafli spokojnego morza przecinamy je przy delikatnym pomruku diesla. Mijamy Ag. Georgios od wschodu i kierujemy się na Milos. Księżyc towarzyszy nam już od zachodu słońca. Po raz pierwszy w życiu mam okazję obserwować płynące delfiny na tle całkowicie spokojnego morza i w świetle księżyca w pełni. Cos niesamowitego i pięknego zarazem. Basia z Piotrkiem objęli pierwsza wachtę. Dali mi pospać trochę dłużej i dopiero za kwadrans pierwsza jestem na pokładzie wraz z Adamem i Adrianem. Zrywa się delikatna nocna bryza. Mając już dość warkotu, postanawiamy postawić żagle. Przez ponad 2 godziny oszukujemy się, że coś płyniemy, by w końcu poddać się i włączyć silnik. Jesteśmy niedaleko szlaku komunikacyjnego statków i promów kierujących się do Pireusa i mamy okazję poćwiczyć nocne obserwacje przepływających jednostek. Po kilku identycznych namiarach orientujemy się, że płyniemy kursem kolizyjnym z jednym ze statków handlowych - dwa białe światła na masztach pozwalają nam określić jego wielkość. Płynąc na silniku musimy ustąpić i zmienić kurs, co natychmiast czynimy. Po kilku minutach w odległości zaledwie kilku kabli mija nas bezpiecznie, a my słyszymy wyraźnie miarowe mruczenie z jego maszynowni. O 0400 oddaje komendę Przemkowi. Razem ze Starym nie oszukując się ciągną przez całą wachtę na diesel grocie. O wschodzie słońca i kompletnej ciszy na morzu mają okazję obserwować towarzyszące nam delfiny, co zresztą skrzętnie uwiecznili na naszej roboczej kamerze.

 

Dzień 3 poniedziałek 6.07

relacje 2009 cyklady 02Formy skalne na MilosRano zaczyna powiewać bryza. Około 1000 jesteśmy już w pobliżu pięknej i skalistej Antimilos. Kierujemy się za południowo zachodni cypel Milos, gdzie w zatoce Klefitko zastygająca lawa tej wulkanicznej wyspy utworzyła ciekawe formy skalne.

Załoga zażyczyła sobie postoju w zacisznej zatoczce, niestety zaliczamy pierwsze delikatne szurnięcie kilem po piasku - mimo, że jeszcze przed chwilą stał obok większy jacht. Przed oczami staje mi relacja kpt. Krzysztofa Baranowskiego z wyprawy "Śmiałego" dookoła Ameryki Południowej, gdy wpływając na piaszczystą mieliznę spędzili na niej kilka dni, bezskutecznie próbując wszelkich metod ratunku. Na szczęście na Śródziemnym nie ma dużych pływów, a nasza "mydelniczka" to nie masywna stalowa krypa.

 

relacje 2009 cyklady 14Postój w zatoce KlefitkoPosuwaliśmy się bardzo powoli i wystarczyło dać lekko wstecz by znów znaleźć się na bezpiecznej wodzie.

Przestawiamy się nieco dalej i rzucamy kotwicę - postanawiam, że po raz ostatni dałem się ponieść żądaniom majtków.

Wśród skalnych mostków, jaskiń i wystających z morza iglic zażywamy kąpieli morskich i słonecznych. Wodujemy dingy i eksplorujemy co ciekawsze miejsca.

Niestety, silnik po godzinie odmawia współpracy. Próby ponownego uruchomienia kosztowały mnie i Przemka słoneczne poparzenia pleców.

 

relacje 2009 cyklady 08Postój na kotwicyJeszcze przekąska na wodzie i kierujemy się do obszernej zatoki - najlepszego naturalnego schronienia na całych Cykladach. Milos podobnie jak Thira (Santorini) jest pochodzenia wulkanicznego i po jednym z wybuchów wulkanu powstała zatoka, do której wpływamy. Patrząc na jej rozmiary możemy sobie wyobrazić, że wybuch ten musiał być podobny w skutkach jak ten z Thiry, ale jako, że prawdopodobnie wydarzył się 90 tys. lat wcześniej nie przyczynił się tak jak w przypadku Santorini do zniszczenia kultury takiej jak Minojska na pobliskiej Krecie. Przy kei niespodzianka - jest prąd, woda a nawet prywatne prysznice, gdzie za 5 euro można się odświeżyć. Czyści, piękni i pachnący wybieramy się na wycieczkę po porcie. To właśnie niedaleko stąd przy akropolu portu Adamas w 1820 r. odnaleziono słynny posąg Wenus z Milo - a właściwie Afrodyty z Milos - greckiej bogini piękna, kwiatów, miłości i ... pożądania. Pięciu z nas pozostawiło swoje Afrodyty na lądzie, więc żeby nie rozczulać się zbytnio znajdujemy tawernę naprzeciwko naszej łodzi i kosztujemy lokalnej kuchni. Świeża ryba, owoce morza i lokalne białe wino wynagradzają nam nasze tęsknoty i temperują zmysły - a wszystko to w atmosferze wspaniałej zgranej paczki. Dla wytrwałych pozostają jeszcze resztki Jacka Danielsa w kokpicie, Anioł nas błogosławi i zadowoleni znikamy w swoich kojach.

 

Dzień 4 wtorek 7.07

Wstajemy dość wcześnie, tankujemy do pełna paliwo z beczkowozu, kapitan wreszcie kupuje sobie czapkę, bo ostatnią wiatr porwał mu u brzegów Katalonii. Telefon do domu, bo kapitańska córka kończy dziś 7 lat. Jeszcze trochę i będzie gotowa na rodzinny rejs. Mamy problem z połączeniem internetowym przez komórkę, więc prognozę pogody w lokalnej e-kafejce pakuję na pendriva i ruszamy w morze. Znów rano jest bryza - nasze plany zależą właśnie od pogody, a ta nam nie sprzyja, wieje w porywach 2. Kierujemy się zatem na najbliższą Sifnos. Mimo, że postanowiłem nie słuchać załogi, namawiają mnie na kąpielowy postój w zatoce. Tym razem bez zaliczenia szurnięcia kilem stajemy w pięknej zatoczce Fikiadha. Przy akompaniamencie cykad na Cykladach mlaskamy nasz posiłek. Po wspanialej "Taco by Stary" przestałem notować wyniki kambuza. Wizyta na lądzie niespecjalnie ciekawa. Dość brudno a w głębi lądu same zagrody dla kóz, a wszyscy pamiętamy, że Angelusem pośród kóz być nie można. W wodzie zaś można przesiadywać godzinami, początek lipca, a woda niemalże termalna.

 

relacje 2009 cyklady 07Naprawa silnika do dingy-egoSilnik do dingy nie działa, więc większość wraca wpław. Wkrótce zatęskniliśmy jednak za cywilizacją i atmosferą wyspiarskiego portu, więc ruszamy w stronę zatoki Faros na wschodnim wybrzeżu. Keja jest tylko dla małych rybackich łodzi, więc stajemy na kotwicy. Jako jedyni rzucamy dodatkową kotwice z rufy. Dno jest muliste i obie dobrze trzymają. Wiatr wieczorem dość mocno kręci, więc sprawdzamy, czy nasi obracający się sąsiedzi nas przez przypadek nie przyhaczą. Do portu jednak mamy spory kawałek a do wiosłowania nie ma zbyt dużo chętnych. Zaczynam więc urabiać naszego mechanika Gmera, aby zerknął na naszego 2,5 konnego Merkurego. Robi to dość niechętnie, choć kiedyś sam by się rwał do takiej roboty - czyżby pierwsze oznaki, oprócz kilku siwych pasemek, kryzysu wieku średniego? Chyba wyczytał moje myśli, bo szybko rozbiera silnik na części pierwsze, dokładnie czyści i skręca z powrotem. Nie wiem jak mu się to udało, ale nie została mu nawet jedna śrubka. Silnik odpala za pierwszym razem.

 

relacje 2009 cyklady 01"Angelus" wieczorową porąSerdeczne gratulacje od kapitana i płyniemy na naszej "szalupie" dumni, choć nie bladzi do portu. Przechadzamy się po miasteczku. Mimo wielkiej ochoty na wycieczkę do średniowiecznego Kastros kończymy dzień w tawernie nad brzegiem, gdzie raczymy się winem, czy też Mochito, gdyż pierwsza taksówka pojawiła się dopiero po 2300. W kokpicie tradycyjny już pokaz serialu o dzielnym kapitanie B. i jego załodze, łyk Whiskey i spać. Na tak spokojną noc i dobrze trzymające dno wystarcza tylko Anchor Alarm na GPS. Adam tradycyjnie śpi w kokpicie, więc w razie nieoczekiwanej zmiany pogody jest na posterunku.

 

 

Dzień 5 środa 8.07

relacje 2009 cyklady 06Kapliczka na SifnosZ nieba żar, nudna trochę ta pogoda. Na szczęście rano, jak zwykle trochę wieje.

Płyniemy dość blisko cypla, nad którym położone jest Kastros i podziwiamy pięknie położone miasteczko oraz otoczony z trzech stron morzem jeden z 400 kościołów i kapliczek, jakie znajdują się na tej ciekawej wyspie.

Trochę jakby Boreasz się obudził, bo wieje trójka z północy. Idziemy ostrym bejdewindem i zaliczamy pierwsze poważne przechyły.

 

relacje 2009 cyklady 15"Ląjtowa" żegluga na silnikuStoimy w miejscu na lekko rozkołysanym morzu. Zażywamy kąpieli i ruszamy niestety na dieslu w kierunku Serifos. Delos, Mykonos, Paros, Naxos i inne równie piękne wyspy pozostawiamy na następne rejsy - mamy gdzie wracać.

Jest 1800, zbliżamy się powoli do zatoki Livadhi, na horyzoncie pojawiają się jakieś maszty, a za chwilę jest ich już całkiem sporo. Wszyscy płyną w tę samą stronę.

Aha - będzie walka o miejsca w porcie. Na szczęście mamy spora przewagę i nawet nie musimy iść na pełnych obrotach.

Trochę przypominają mi się "sceny dantejskie" przy śluzie w Rucianym-Nida, ale są to dla mnie już tak odległe czasy, że szybko wracam do teraźniejszości. Wprawdzie jachty są za nami dość daleko, ale pruje za nami pokaźny prom. Dopada nas przed samym portem i "pozdrawia" długim buczeniem, żeby przypomnieć kto tu rządzi. Musimy nieco usunąć się z toru wodnego, ale i tak w porcie jachtowym jesteśmy pierwsi.

 

relacje 2009 cyklady 13Wygląda na to, że znajdujemy ostatnie miejsce na kei.

Przy rzucaniu kotwicy dziobowej drugi raz delikatnie szuramy kilem po piasku. Głębokość wyraźnie mniejsza, niż podaje locja. Nieco później okoliczne jachty nieco przytulają się bardziej do siebie, żeby dać miejsca innym, ale i tak ostatni muszą spędzić noc na kotwicy.

Klar na jachcie, czekamy aż słońce nieco zmniejszy dawkę UV i robimy wycieczkę do urokliwej Chory.

 

 

relacje 2009 cyklady 05Kapliczka w Chorze na SerifosAutobus odjeżdża co pół godziny. Po 15 minutach jazdy jesteśmy na miejscu. Malowniczy widok na zatokę a w miasteczku kręte uliczki, wybielane ściany domów z niebieskimi okiennicami a na szczycie oczywiście prawosławna malownicza kapliczka.

Po prostu jesteśmy na Cykladach. Aparaty fotograficzne poszły w ruch. Siadamy w jakimś nastrojowym barze i poddajemy się chwili. W porcie jeszcze zahaczamy o tawernę nad brzegiem morza. Kelnerem jest Polak, a sądząc, ze swobody, z jaką mówił po grecku nie był tylko sezonowym pracownikiem. Doradza nam przy wyborze ryb. Były wyśmienite.

 

 

Dzień 6 - czwartek 9.07

relacje 2009 cyklady 12Widok z morza na Chorę na SerifosDzień jak co dzień, żar z nieba i lekka bryza. Ruszamy wcześnie, żeby załapać się na jak najwięcej wiatru. Od razu widać, że dopłynąć do Kea nie damy rady, więc kierujemy się na Kithnos, gdzie jest dość dużo zatoczek kąpielowych.

Mimo monotonnej pogody dziś jest jednak dzień szczególny. Anielskie urodziny. Niby miały być tańce męskiej załogi w lateksowych majtkach, a kończy się na chóralnym "Sto lat". Z każdym wersetem śpiewamy coraz głośniej i witalnej. Basia chyba urania na swe piękne lico łezkę wzruszenia albo też ... zażenowania. Po takim wykonaniu trudno to ocenić.

Na wypoczynek wybieramy okolice Agios Stefanos.

 

relacje 2009 cyklady 11Stary ćwiczy namierzanieNiemal każda z mniejszych zatoczek i plaż jest już pozajmowana przez różne jachty. Udaje nam się znaleźć jedną wolną, przy której zakotwiczona jest tylko jedna mała motorówka. Jest dość dużo miejsca do łukowania, więc rzucamy jedną kotwicę. Każdy żeglarz, gdy jest cisza na morzu przemienia się w morskiego Trolla. I nas to nie ominęło. Wygłupy w wodzie, na brzegu i na dingym. Dobrze, że jest wśród nas Anioł, bo kto wie, co jeszcze byśmy robili. Jako, że jest pora sjesty nasze wybryki nie podobają się zmotoryzowanemu sąsiadowi obok. Rzuca krótkie "Silence" i idzie dalej spać. Jesteśmy jednak kulturalnymi Trollami i tylko żałujemy, że nie znaleźliśmy pustej zatoczki. Przeczucie mi mówi, że jeszcze się z naszym Grekiem spotkamy.

Późnym popołudniem zrywa się mały wiaterek, a jako, że nie zamierzamy tu nocować kierujemy się początkowo na żaglach, później tradycyjnie na silniku do pobliskiej Loutra, gdzie znajduje się mały porcik. Nie mam za wiele złudzeń, słońce zaczyna zachodzić, więc na miejsce przy kei szanse są niewielkie, a za nami pędzą już kolejne jachty. Widząc, że w porcie nawet kajak się nie zmieści, kapitan zaklął siarczyście, co zostało podstępnie nagrane na "taśmie filmowej". Szczęśliwie wchodząc do portu zauważyłem, że przy zewnętrznej kei obok portu jest jeszcze jedno małe miejsce wśród stojących kilku łódek. Szybki obrót kadłuba i pełną parą ruszamy je "zaklepać". Jesteśmy 100 metrów przed ścigającymi się do portu jednostkami. Kotwica za pierwszym razem nie trzyma, ale miejsce jest już nasze, więc powtarzamy manewr i stajemy rufą do kei. Trochę załoga za dużo zaczyna doradzać, a za mało słuchać, ale nie mam teraz ochoty ich ustawiać - w końcu są wakacje. Cumy założone i mamy okazję pooglądać pozostałą walkę o keje.

Pierwszy przypływa nasz znajomy "Silencer" z zatoczki, a zaraz za nim 50 stopowa Bawaria. Miejsca właściwie nie ma oprócz małego skrawka przy samym narożniku kei i tuż przy kamiennych blokach wystających z wody. Nasz Grek jakby się zawahał czy tam jest sens cumować, co skrzętnie wykorzystał skipper Bawarii. No i zaczęło się. Obserwujemy grecką wojnę na morzu. Skipper udaje greka, że niby tamtemu to miejsce się nie spodobało, a drugi tłumaczy, że właśnie tam zamierzał rzucić cumy. Właściwie to niewiele rozumiemy z tej kłótni. Ponoć niektórzy dosłyszeli słowa "policja", ale język grecki daleki jest od łacińskiego i musieliby mówić Αστυνομία. Tak czy inaczej, skipper nie ustępuje. Właściwie to jachty są dość luźno złączone, nasz Grek robi przymiarkę, ale że nie jest zbyt uprzejmy nikt nie kwapi się z pomocą. Po chwili zrezygnowany i zły odpływa w pełne morze. Nie mija godzina, a skipper Bawarii przychodzi grzecznie od łodzi do łodzi i prosi wszystkich, by zrobić mu nieco miejsca, bo tam gdzie stoi nie do końca jest bezpiecznie. Trudno się z nim nie zgodzić, a tajemnicze działanie magicznych słów "proszę i dziękuje" robi swoje, więc po chwili stoi bezpiecznie przy kei. Po rozrywkach portowych kolacja w tawernie. Załoga jest zadowolona, ale ja niespecjalnie "trafiam" z grilowaną kalamarą wielkości kurczaka. Łyk podarowanej nam anyżowej Rakiji niewiele pomaga.

 

Dzień 7 piątek 10.07

relacje 2009 cyklady 10Słoneczna OdysejaRankiem zrywa się najmocniejszy wiatr w czasie naszej Odysei. Gdyby tak dalej wiało musielibyśmy chyba refować żagle, bo idąc bejdewindem do przesmyku pomiędzy Kithnos a Kea nasz Sun Oddysey zaczął już samoistnie ostrzyć. Były to jednak strachy na lachy Boreasza, po południu cisza i znowu na samym maszcie musimy wracać do Aten.

Po 6 dniach na morzu, grzejącym słońcu i leciutkim wiaterku Trolle są już w pełnej formie. Króluje nam Przemek, co skrzętnie nagrywamy na naszej drugiej kamerze - takiej specjalnej do "filme machen" by mieć się z czego pośmiać w długie zimowe wieczory. Hasło "melduję, że bardzo się boję" do dziś wywołuje u mnie lekki uśmiech wakacyjnych wspomnień. Pod wieczór otrzymujemy niepokojące SMS-y o planowanym strajku kontrolerów lotniczych w Atenach, więc nastrój nieco siada. Na szczęście negocjacje zakończyły się sukcesem, bo aż strach pomyśleć, jaki komunikacyjny chaos wywołałoby 20 tysięcy koczujących na lotnisku turystów czekających na własną kolej w powrocie do domu.

 

Powrót, sobota 11.07

W sobotę rano zdajemy nasz jacht. Szczegółowy "check out" z pomocą nurka jak to bywało w Chorwacji i odzyskujemy kaucję. Pora wracać na północ. Niełatwo żegnać się z przyjaciółmi i Grecją. Nieważne, że krótko, że wiatr nie dopisał, bo warto było spotkać się i wspaniale przeżyć ten tydzień w antycznej krainie ciepłego turkusowego morza. Jeszcze wiele akwenów przed nami do odkrycia, ale w uszach brzmią mi słowa znanej szanty "Nie minie rok powrócimy tu znów, tam gdzie strome zbocza ..." Milos! Na następny rejs plany mamy ambitne, ale kto wie, gdzie rzuci nas los. Ahoj!

Marcin Lizer