Katamaran: Lavezzi 40
trasa: St. Martin - St. Lucia, St. Vincent i Grenadyny
termin: 24.02 - 10.03.2007

 

wstepW lutym 2007 nadszedł mój czas na poznanie Karaibów, a dokładniej Martyniki, St. Lucia, St. Vincent i Grenadynów. Poznanie to powiedziane bardzo na wyrost bowiem dwa tygodnie to niewiele czasu, aby zobaczyć i przeżyć świat Wysp Nawietrznych.

Po 9 godzinach lotu z Paryża do Fort de France przejażdżka do mariny Le Marin jest czystą przyjemnością, a powiększa ją czekający już Lavezzi 40. Po męczącym dniu wieczorna chwilą zadumy wyzwala błogi spokój.

 

25.02 niedziela

karaiby1 2007 01Załoga gotowaPrzesiadka z mono na katamaran na etapie zaokrętowania sprawia pozytywne wrażenie. Rano bliższe poznanie katamaranu, dużo pytań do przekazującego, potem już tylko odprawa celna i około południa czas na wyjście. Sterowanie tylko silnikami w porcie bez użycia steru jest czymś nowym, ale działa bez problemów. Zatoka Cul-de-Sac, w której położona jest Le Marin, jest dobrze oznakowana i nie stwarza problemów z wyjściem. Trzeba się jedynie przyzwyczaić do systemu IALA B, w którym pławy zielone są na wyjściu z prawej strony, a czerwone z lewej, a także do głębokości podawanej na mapach w sążniach i stopach.

Jest 4-5B z NE, przy jednym refie na grocie i genui i przy średnio na pierwszy dzień ok. 6 w. 18 Mm do St. Lucia mija łatwo i przyjemnie. Brak przechyłu jest rewelacyjny, aczkolwiek w zakamarkach świadomości ciągle drzemie gdzieś obawa o wywrotkę katamaranu. Dla oswojenia z podobnymi myślami nie przesadzamy z prędkością. Fala ma, jak sądzę nie więcej niż 2 m, ale to jest zawsze gorący temat wśród załogi, którą stanowią Barbara i Peter, Manfred i Sylwia, Helmut i Melita oraz Herbert i Adam. Pierwszy postój w dużej, osłoniętej zatoce Rodney Bay mamy na boi.

 

karaiby1 2007 04Wallilabou - St. Vincent26.02 poniedziałek

Od rana kurs na południe. St. Lucia jest górzystą wyspą o gęstej tropikalnej roślinności. Jej brzegi w większości schodzą stromo do morza, ale widać niewielkie zatoczki z plażą, gdzie można kotwiczyć. Mamy 1-2B i odchodzimy od brzegu, aby nabrać wiatru. Za rufą pozostają górujące Pitony, kurs Na St. Vincent. Jest 5- 6B, po jednym refie i 6 – 7 w, potem stale 8 w, wiatr tężeje, dorzucamy drugie refy. Katamaran zachowuje się bez zarzutu, łagodnie pracuje na fali, dochodzącej do 3 m.

Za północnym cyplem St. Vincent fala znika jak nożem uciął, załoga czuje się wyraźnie lepiej. Wchodzimy do Wallilabou, gdzie wita nas kilku boat boys chętnych na poprowadzenia na boję. Dogadujemy się z jednym z nich. Po chwili stoimy również na cumie z rufy. Boat boys oferują owoce, biżuterię, ryby. Po pół godzinie mija ten rozgardiasz, jest czas na wieczornego drinka zwanego sundowner, celebrowanego przy zachodzie słońca. Stoimy w głębi zatoki, fale kończą w poszumie swój bieg na plaży, nad nami księżyc i palmy, z brzegu dobiegają metaliczne dźwięki calypso. Czy nie takich nocy szukaliśmy?

 

27.02 wtorek

karaiby1 2007 06Podejście w Admiralty BayNa kursie Bequia. St. Vincent szybko zostaje za rufą, po dwóch godzinach wpływamy do Admiralty Bay. Piękna zatoka robi wrażenie, wzdłuż brzegów jachty na kotwicach, w głębi na pławach, na zboczach kolorowe domy i wille. Boat boy znów wskazuje drogę na wolną boję. Wokół dużo jachtów, nie tylko czarterowych. Kołyszą się jednostki różnych obieżyświatów o innych kształtach kadłuba i innym wyposażeniu wskazującym na ich przeznaczenie do dalekomorskiej żeglugi. Dzisiaj na pewno stąd się nie ruszamy.

Przede mną przykry obowiązek złożenia wniosku o wizę Caricom wprowadzonej na czas gier w krykieta. Niepochlebne uwagi na ten temat wymieniają także stojący w kolejce Austriacy i Szwajcarzy. Wizę mam odebrać w środę z rana. Nie jest zatem źle. Spacer po Port Elizabeth to przyjemne doświadczenie, sympatyczni mieszkańcy, miłe miasteczko, wrażenie ogólnego luzu. Wzdłuż nabrzeża usadowiło się dużo przyjemnych restauracji, w głębi miasta butiki, bary, supermarket i market z warzywami i owocami, gdzie króluje Rastafarian z imponującą fryzurą.

 

karaiby1 2007 08Na wycieczce w BequiaWracam na katamaran, aby przestudiować dokładnie locje i mapy i ułożyć plan na następne dni rejsu. Do tej pory było prosto. Załoga płynie na plażę, ja w duchu hasła no worries liczę dni, oglądam zdjęcia ciekawych miejsc w locji. Nie jest łatwo, dni mało, miejsc do zobaczenia dużo, za dużo, ból planowania. W Admiralty Bay można spędzić dużo czasu, jeżeli wpadnie się w zgubny rytm motta, że przecież jeszcze nie nigdzie płynąć. Przyjemność sprawia po prostu oglądanie wolno przesuwającego się świata. Na wieczór wybraliśmy Tommy’s Kantina (skipper nie płaci), po kolacji jeszcze drink i wieczorna kontemplacja zatoki.

 

28.02 środa

karaiby1 2007 07Ogrody w BequiaDalszy postój w Admiralty Bay, zakupy i wycieczka w głąb wyspy. Wzdłuż krętej drogi widać także eleganckie posiadłości, las palmowy, wytwórnię ceramiki, potem poniżej błękitne i zielone wody wokół rafy, a w oddali samotną drobinę żagla. Naszym końcowym przystankiem jest hodowla żółwi. Ich jaja są zbierane z plaż z całych Grenadynów, młode żółwie dorastają tu kilka lat, zanim zostaną oddane morzu. Wieczorem kolacja w znanej z przewodników i bardzo popularnej Mac’s Pizzeria. Wcześniejsza rezerwacja jest niezbędna. Podczas kolacji nadchodzą fale ulewnego deszczu. Między jednym a drugim potopem nasz częsty przewoźnik Soul – Tah (Souldżia) i tym razem odwozi nas na pokład.

 

01.03 czwartek

karaiby1 2007 09Na Palm IslandDalej szybko na południe wzdłuż wysp Canouan, Mayreau, ciągle jednym halsem do Palm Island. Stajemy na pławie w pobliży przyboju, szybki kurs pontonem na wyspę, na niej znajduje się kompleks eleganckich apartamentów, otoczonych palmami pochylonych w objęciach pasatu. To chyba sen. Plaża Casurina Beach, jedna z najpiękniejszych plaż na Karaibach, jest absolutnie piękna z idealnym białym piaskiem i przeźroczystą turkusową wodą. Kurort został zbudowany przez Johna i Mary Caldwell, znanych żeglarzy, którzy po kilku latach morskiej wędrówki osiedli na Karaibach.

Po trzech godzinach przeskok do Clifton na wyspie Union Island, znów na pławę za zasłoną rafy, szum morza wchodzi do głowy. Na pławę zaprowadził nas Herman the German, który zaprasza zarazem na wieczór do restauracji Lambi. Nie skorzystamy z zaproszenia tego wieczora, a chyba szkoda, bowiem opowieści o tej restauracji, tańcach limbo i wesołej zabawie do rana raczej nie są przesadzone.

 

02.03 piątek

karaiby1 2007 10Petit St. VincentPoranne zakupy, wymiana Euro na EC w banku, lokalny drink, w miasteczku atmosfera no worries. Koło południa dalej na południe, tym razem na Petit. St. Vincent. Postój prawie bajkowy. Nasz katamaran stoi na płytkiej, szmaragdowej wodzie, w pobliżu przybój rozbija się z szumem na rafie, na brzegu palmy kołyszą się nad plażą z białym piaskiem. Piaszczyste dno odbija promienie słoneczne w przezroczystej wodzie tworząc kalejdoskop turkusowych, szmaragdowych i ciemnoniebieskich kolorów. Mogę sobie jedynie wyobrazić, jaka feeria blasku występuje w nocy od świateł pokładu. Znów kurs na brzeg i kolejne beztroskie chwile. Chciałoby się zatrzymać tu dłużej, ale czas płynie nieubłaganie.

Nie starczy go na Mopion, mikroskopijną wysepkę z samotną palmą, znaną dobrze z pocztówek. Opływamy Union Island od zachodu i stajemy w pustej zatoce Chatham,. Przy silnych porywach wiatru kotwica nie trzyma, odchodzimy. Do Mayreau robimy pod wiatr ok.4 w na silniku. Próbujemy szczęścia w znanej zatoce Salt Whistle Bay, ale tu jest już gęsto. Przestawiamy się zatem do Saline Bay na ostatnią wolną pławę. Za chwilę zapada zmrok. Kończy się długi i bogaty we wrażenia kolejny dzień. Na kolację smażona barakuda. Tak krótki postój na Mayreau to duża strata, bowiem wyspa zachowała w sobie klimat starych Karaibów i wizyta na lądzie oprócz możliwości plażowania pod palmami powinna być prawie obowiązkowa.

 

03.03 sobota

karaiby1 2007 12Tobago CaysCzas na klejnot Grenadynów, Tobago Cays. Krótki odcinek z Mayreau nabieżnikowym kursem ok. 130 stopni zaliczamy na silniku i wchodzimy na kotwicowisko pomiędzy Baradel i Jamesby. Chyba nie może być piękniej. Wokół rafa Horshoe Reef, na której rozbijają się fale. Woda stale zmienia swoje kolory w zależności od wysokości słońca i położenia chmur, przewija się jak w filmie prawdziwy kalejdoskop barw złotych, szmaragdowych, turkusowych i ciemnego błękitu. Słońce i chmury, chmury i słońce. Widok ze wzgórza na Baradal jest fantastyczny. Czy tak wygląda Polinezja, o której naczytałem się w żeglarskich książkach.

 

karaiby1 2007 13Na kotwicy - Tobago CaysRozkoszuję się tym widokiem na piasku pod palmami, w świadomości budzi się znów nostalgia za naprawdę dalekim rejsem. Dużo katamaranów. Stoją w większości przy rafie na płytkiej, zielonej wodzie. Tobago Cays to numer jeden na Karaibach dla nurkujących z maską i fajką. Na Horseshoe Reef na głębokości od 3 do 12 stóp warunki do nurkowania są względnie łatwe. Można tu podziwiać świat wielobarwnych ryb i korali, w nieskończoność zachwycać się urodą podwodnego świata. Free Willy oferuje duży wybór koszulek z ciekawymi napisami. Jedna z nich staje się prezentem od załogi, z napisem, a jakże by inaczej, Tobago Cays. Dwa dni tutaj to o wiele za mało. W nocy mocniej powiało, kotwica nie trzyma, musimy zmieniać miejsce, stajemy na płytszej wodzie.

 

04.03 niedziela

karaiby1 2007 11Admiralty BayWyjście z silnikiem do Mayreau i dalej przelot jednym halsem na Bequia. Cały czas patrzymy na kolor wody w pobliżu lądu. Jej barwa uspokaja lub sygnalizuje niebezpieczeństwo. Na Karaibach żegluje się zgodnie ze starym powiedzeniem: „Sail in the dark blue, anchor in the light green and stay away the white and brown water”. Mamy „czwórkę” z SE i długą falę, nasz kat lubi takie rzeczy. Ciągnie pięknie. Po południu znów Port Elizabeth i jego spokojny rytm.

 

05.03 poniedziałek

karaiby1 2007 15W lesie przy Layou BayTankowanie wody i paliwa z łodzi, pożegnalne zdjęcia i czas schować aparat. Dzisiaj nie jest łatwo. Za północnym przylądkiem 5-6B, nieprzyjemna, skrzyżowana fala, zatem trzeci ref i napęd motorowy. Przy sterowaniu trzeba ostrzyć i odpadać, aby fala nie wchodziła na pokład. Niekontrolowany grzywacz jednak i tak dopada mnie za sterem. Po dwóch godzinach wchodzimy w zasłonę St. Vincent, fala słabnie, dostawiamy żagla, stale 7 – 8w. Jest OK.

Przed Wallilabou postój na kotwicy w Layou Bay, parę metrów od brzegu, w pięknej samotnej zatoczce w pobliżu lasu palm. Czarny piasek parzy w stopy, po kąpieli nie możemy sobie odmówić spaceru ścieżką w głąb nieznanej nam przyrody. Z problemu otwarcia zebranych w lesie kilku orzechów koksowych uwalnia nas boat boy w zamian za dużą colę.

 

karaiby1 2007 14Wallilabou - St. VincentPod wieczór znów Wallilabou. Przewodnik opisuje dekoracje, w których kręcono pierwszą część pirackiej trylogii ”Przekleństwo Czarnej Perły”. Jest pomost, przy którym Johny Depp zatapia swój mały statek i schodzi na brzeg , mostek, którym ucieka przed żołnierzami, karuzela i inne dekoracje. W końcu zatoki Layou Bay, gdzie staliśmy na kotwicy, jest filmowa grota ze skarbami, a na wejściu do Wallilabou skała z „oknem”, z wisielcami z początku filmu.

St. Vincent jest podobnie jak St. Lucia górzystą wyspą, o soczystej zieleni. Po drodze do wodospadu Alex pokazuje drzewa, których owoce znam z supermarketu: palmy kokosowe i daktylowe, drzewa kakaowe, mango, grejpfrutowe i inne. Wieczorem zabawa w restauracji z sąsiednią załoga przy dźwiękach muzyki o ostrym, metalicznym brzemieniu. Wallilabou przy pierwszej wizycie było ciekawe, ale raczej obce, po kilku godzinach z Alexem bliskie i przyjazne. Podejmujemy nawet temat zamieszkania na St. Vincent wypytując o poszukiwane tu profesje.

 

06.03 wtorek

karaiby1 2007 16Pitons - St. LuciaPrzed nami długi przelot na St. Lucia. Po wczorajszej żegludze myślę z pewną obawą o tej trasie, ale nie. Pasat pokazuje dzisiaj swoje łagodne oblicze. Przy 3 do 4B na bardzo pełnym bajdewindzie do półwiatru ciągniemy 7 – 9 w. Prawie nie ma kołysania. Lubię leżeć na fordecku słuchając śpiewnego szumu fal, patrzyć na rytmicznie spadający odkos dziobowy i żagle w górze. Chmury jak posłańcy gnane pasatowym wiatrem płyną wysoko do swego przeznaczenia, ktoś dodał jeszcze do tego drinka. Jest bosko i z całym przekonaniem głoszę pochwałę katamaranu na Karaibach. Wieże słynnych Pitonów powoli nabierają wysokości, ale zanim tam dopłyniemy nie możemy sobie jeszcze odmówić krótkiego przystanku i kąpieli w oceanie.

Bliźniacze, spektakularne szczyty są symbolem St. Lucia, wyższy z nich ma 2600 stóp. W Soufriere po zacumowaniu na boi czeka nas jeszcze odprawa celna i wizyta na policji. Harry zabiera Petera i mnie do miasta, formalności trwają krótko i o dziwo bez żadnych opłat. Jeszcze krótki spacer po mieście, drink w barze, gdzie goście kibicują Barcelonie w meczu z Liverpoolem. Tu też szybko nawiązuje się znajomości. Miasteczko jest raczej skromne w swojej architekturze. Po dwóch godzinach znów na pokładzie, na wieczór smażona ryba i sundowner. Wokół niewiele jachtów, w nocy żadnych świateł i tylko milion gwiazd goreje na firmamencie.

 

07.03 środa

karaiby1 2007 17Marigot Bay - St. LuciaZałoga pojechała z Harrym na wycieczkę, nieśpiesznie czynię zapiski, przeglądam mapy, w przerwie skok za burtę lub na zmianę wchłanianie widoku palm, który chyba musi wystarczyć mi na długo. Oglądam katamaran, a wokół kadłubów śmigają ławice rybek o tropikalnym ubarwieniu. Po południu przeskok do Marigot Bay. Tu już inny świat. Marigot Bay jest jedną z najbardziej widowiskowych zatok na Karaibach, a widok linii palm na piaszczystym cyplu przy wejściu do zatoki na tle połyskującej wody można spotkać na niezliczonych zdjęciach. W zatoce, bardzo dobrze osłoniętej nawet od huraganów, zagościła już nowoczesna marina, ze stanowiskami z wodą i zasilaniem. Prowadzi ją znana firma czarterwa Moorings, postój kosztuje nas ok. 40 Euro.

Po drugiej stronie pomostu rosną mangrowce. Czasem z ich powodu przy absolutnym braku wiatru potrafią dokuczać moskity. Po drugiej stronie zatoki błyszczą w słońcu trzy wielkie Lagoon 570, wzdłuż nabrzeża stoją najróżniejsze jednostki, także dużo jachtów o budowie i wyposażeniu odpowiednim do oceanicznej żeglugi. Cieszą oko duże kecze, szkunery. Wieczorem wielka kolacja za 60 EC, a w niej chyba z 9 dań w dowolnej ilości. Marina pulsuje życiem do późna w nocy, dominują dźwięki swingu i starego rocka i sen nie przychodzi z natłoku wrażeń.

 

08.03 czwartek

karaiby1 2007 18Postój w Grands Anse - MartynikaCzas na Martynikę. Aby móc przepłynąć pod żaglami ten odcinek ok. 20 Mm obieramy kurs na Grand Anse’Arlet po zachodniej stronie wyspy. Dzisiaj znowu silniejszy wiatr, 5 – 6B, fala ok. 3m, ale katamaran radzi sobie na fali znakomicie. Prędkość 7 – 8w. pozwala na dobrą sterowność. Załoga oswojona z falowaniem umila sobie przelot, ja też mam frajdę z prowadzenia dobrej jednostki, czas szybko mija w tym rejsie szybko, zbyt szybko.

Grand Anse’Arlet to wielkie, płytkie i dobrze osłonięte kotwicowisko, znów pełny przegląd jachtów i katamaranów, od niewielkich do kilkumasztowych, o różnym wieku i standardzie. Obok nas stoi gaflowy szkuner z segarsami, przypłynęła na nim czwórka nastolatków. Pożegnalny wieczór, francuska kuchnia, potem jeszcze drink na plaży. Nie, nie było nam źle i tylko wracać żal.

 

09.03 piątek

karaiby1 2007 19Na podejściu do Le MarinDo Le Marin jest niestety ”twarzowo”, mamy przed sobą kilka godzin na silniku wzdłuż południowej strony Martyniki usianej rafami. Nikomu się jednaka nie dłuży. Niedługo Le Marin, znajomy i miły widok. Załoga oprócz Herberta zostaje jeszcze na tydzień, dla nas nadszedł czas powrotu i tylko kamyki z Tobago Cays, nagrania salsy, zdjęcia i ciągle świeże w pamięci obrazy będą mi przypominać o szumie przyboju na rafach, wieczorach w zatokach i palmach kołysanych tchnieniem pasatu.
Adam Kajdewicz

Ps. Aby nie przedłużać relacji zainteresowanych szczegółowymi zagadnieniami żeglugi w tym regionie, sprawami z zakresu nawigacji, żeglugi katamaranem, wyżywienia, kosztów, ułożenia trasy lub innych proszę o kontakt telefoniczny lub emailowy.
Informacje o żegludze katamaranem znajdują się na stronie https://azymutczarter.pl/informacje-o-jachtach/katamarany/zegluga-na-katamaranie.html